Samorządność, lokalizm, municypalizm

Samorząd lokalny w Polsce ma 30 lat. Kongres Ruchów Miejskich podsumowuje polską samorządność. Krytycznie, progresywnie i z wizją na kolejne 30 lat.

Wielokrotnie już pisałem, że reforma samorządowa wprowadzona w życie ustawą z 8 marca 1990 r. to jeden z największych sukcesów naszej posocjalistycznej transformacji. Wysoka ocena nie oznacza bezkrytycznego zachwytu – samorząd terytorialny jest zasadą ustrojową, którą realizują konkretni ludzie.

Trudne początki

Warto pamiętać moment, kiedy samorząd powstał – w 1990 r. gospodarka wchodziła w głęboką recesję, w 1992 nie było jeszcze wiadomo, w jakim kierunku pójdzie Polska. Warto popatrzeć na analizy z tamtych czasów, najmniej w nich pisze się o liberalnej demokracji, więcej o alternatywie lub twórczej syntezie populizmu i oligarchizacji. Ćwiczyła to np. Słowacja za Meciara.

Samorządność i lokalne wspólnoty stały się punktem odniesienia dla rekonstrukcji indywidualnych i zbiorowych tożsamości po upadku zakładów pracy i przemysłu, który wcześniej był głównym źródłem identyfikacji. Miasta funkcjonowały przy swoich fabrykach, które zapewniały niemal wszystko: pracę, wypoczynek, sport, opiekę medyczną.

Wypełnianie próżni

Sferę usług publicznych i społecznych przejęły samorządy, ucząc się trudnej sztuki. Efektem tej nauki jest nie tylko w miarę dobrze funkcjonujący system zaopatrzenia społecznego (choć jakość jego funkcjonowania zależy od konkretnych miejsc). Samorządność jako zasada organizacji życia lokalnego wypełniła próżnię socjologiczną charakteryzującą polskie społeczeństwo.

Badania pokazują, że jesteśmy zadowoleni ze sposobu, w jaki działa samorząd. Spośród władz publicznych lokalne cieszą się największym uznaniem w Polsce. Skąd w takim razie krytyka, jaką podnosi Kongres Ruchów Miejskich? Przecież ruchy miejskie wyrosły na krytyce lokalnej władzy.

Krytyka

Bo krytykować też jest za co. Fikcja partycypacji społecznej, paternalizm i monarchiczny styl zarządzania, demokratyczny autorytaryzm, do czego Kongres dokłada upartyjnienie i komercjalizację. Słusznie, pytanie, skąd się to wszystko wzięło? Już kiedyś pisałem, pytając: a może mieszkańcom taki sposób lokalnego zarządzania odpowiada?

Lub inaczej – rewersem dla każdej demokratycznej władzy jest strona społeczna, na ile tworzy społeczeństwo obywatelskie. Współrządzenie wymaga woli wszystkich interesariuszy. Czy jako mieszkańcy aż tak bardzo wyrywamy się obywatelsko, nie jako przedstawiciele grup interesów, by kształtować decyzje dotyczące wspólnoty na co dzień?

Pytanie o społeczeństwo obywatelskie

Pytanie to zadaję w odniesieniu do konkretnej sytuacji z Niepołomic. Burmistrz i jego zastępca zostali zawieszeni (nie oceniam słuszności zarzutów), władzę sprawuje komisarz z nadania PiS. I jak napisał Marcin Kołodziejczyk w „Polityce”, zawieszenie burmistrza zawiesiło także lokalne społeczeństwo obywatelskie. Wyszło na jaw, jak bardzo jesteśmy bezradni jako mieszkańcy i obywatele, bo na co dzień wolimy jednak być klientami usług dostarczanych przez samorząd.

W Niepołomicach coś zaczęło się dziać, miejmy nadzieję, że dojdzie do mobilizacji społecznej. Sprawa ta przypomina, że nie wszyscy jesteśmy aktywistami ruchów miejskich.

Nieredukowalna złożoność

W końcu jeszcze jedna sprawa. Kongres Ruchów Miejskich i inne środowiska walczące o lokalną demokrację przywołują kategorię interesu wspólnego. Niestety nie mam dobrych wiadomości. Jerzy Hausner w najnowszej swej książce „Społeczna czasoprzestrzeń gospodarowania” przywołał klasyczny tekst Horsta W.J. Rittela i Melvina M. Webbera z 1973 r. „Dylematy ogólnej teorii planowania”.

Autorzy to badacze i eksperci w dziedzinie miejskiego planowania. W tekście wprowadzają pojęcie problemów zapętlonych (wicked) i zwracają uwagę, że taki charakter mają problemy społeczne. Oznacza to, że w zróżnicowanej przestrzeni społecznej, jaką jest miasto, nie sposób obiektywnie zdefiniować dobra wspólnego ani znaleźć optymalnych rozwiązań dla problemów lokalnej społeczności.

Nadal nie dysponujemy ani teorią jednoznacznie definiującą dobro społeczne, ani taką, która umożliwia minimalizowanie złośliwości problemów społecznych, ani też pozwalającą rozwiązywać problem sprawiedliwości powodowany rosnącym pluralizmem społecznym.

Hausner komentuje, że po 40 latach sprawa stała się jeszcze bardziej skomplikowana ze względu na wzrost złożoności społecznej. Taka konstatacja wymaga pokory nie tylko od lokalnych władz, które nie mogą rządzić w przekonaniu, że znają najlepsze rozwiązania dla swoich wspólnot.

Sztuka współrządzenia

Rozwiązań takich nie mają także inni interesariusze, każdy dysponuje tylko cząstkową wiedzą. Stworzenie obiektywnej lokalnej społecznej samowiedzy jest niemożliwe. Taka konstatacja nie oznacza przyznania się do bezradności, tylko konieczność ciągłego poszukiwania sposobów wypracowywania decyzji ze świadomością, że nigdy nie będą doskonałe, lecz zawsze będą przedmiotem mniejszej i większej kontestacji. Trzeba ją uwzględnić jako element współrządzenia pomagający w iteracyjnym korygowaniu i doskonaleniu procesu decyzyjnego.

Do tego jest potrzebne wzajemne zaufanie wszystkich uczestników życia publicznego, ich zaangażowanie i pokora wobec rzeczywistości. Z tym ostatnim najtrudniej.

Kolejne 30 lat

Wizję miasta do 2050 r. zaproponowaną przez Kongres omówię oddzielnie, cieszę się, że jest o czym dyskutować. Kwestia demokracji lokalnej pod hasłem lokalizmu i municypalizmu mocno wkracza do debaty także w innych krajach. W Ukrainie trwa wielki proces decentralizacji, który Ukraińcy traktują jako mechanizm wzmacniania państwa. Ma być zwieńczony jesienią wyborami lokalnymi.

Jeśli chodzi o Polskę, to już 13 marca w Białymstoku odbędzie się debata inaugurująca cykl dyskusji „Polska samorządów”, animowany przez Fundację im. Stefana Batorego, która w czerwcu ubiegłego roku wydała obszerny raport „Polska samorządów”. O raporcie rozmawialiśmy zresztą w Ostródzie podczas Kongresu Ruchów Miejskich.