W Polsce, czyli wszędzie

To, co widzimy w polskiej polityce, jest naszą lokalną odpowiedzią na procesy społeczne, które mają uniwersalny charakter. Alain Touraine nazwał tę sytuację „końcem społeczeństwa”, Mirosława Marody dopowiada: koniec to szansa na nowy początek.

Mirosław Gryń/Polityka

W „Polityce” na nowy rok można przeczytać moją rozmowę z prof. Marody. Inspiracją była opublikowana niedawna nakładem Scholara książka „Społeczeństwo na zakręcie. Zmiany postaw i wartości Polaków w latach 1990–2018”. Nie będę relacjonował wywiadu, przytoczę tylko fragment przed dalszą analizą:

Z tego opisu wynika, że jako społeczeństwo się rozsypujemy.
M.M.: Sprawa jest bardziej złożona i należałoby raczej mówić o społecznej rekonstrukcji, momencie, kiedy przestają działać dotychczasowe ramy odniesienia służące tworzeniu hierarchii społecznej, co właśnie widać wyraźnie w używaniu pracy jako instrumentu uzasadniania ładu społecznego. W istocie jednak doświadczamy w Polsce rozsypywania się dość sztywnej struktury społecznej, wywodzącej się jeszcze z XIX w. Przywiązanie do hierarchiczności musi coraz mocniej konfrontować się z narastającym przekonaniem, że szacunek należy się każdemu, niezależnie od miejsca w strukturze społecznej. Ponieważ jednak nie ma jasnych kryteriów oceny i zasad różnicujących, przestrzeń społeczna stała się polem walki o uznanie.

Smutne emocje

Równolegle z książką „Społeczeństwo na zakręcie” czytałem pracę francuskiego socjologa François Dubeta „Le temps des passions tristes. Populism et inégalités”. Dubet opisuje Francuzów, zupełnie inne społeczeństwo niż polskie, jednak wiele fragmentów w obu opracowaniach brzmi bardzo podobnie.

Dubet w innych słowach opisuje rozpad struktury społecznej we Francji, ów zaobserwowany przez Alaina Touraine’a moment końca społeczeństwa. Oczywiście nie chodzi o to, że przestajemy żyć razem i tworzyć różne formy zbiorowej podmiotowości. Tyle że większość problemów zindywidualizowaliśmy i sprywatyzowaliśmy.

Indywidualizacja niesprawiedliwości

Kwestia nierówności w społeczeństwie przemysłowym była odnoszona do kondycji społecznej – nierówności były bezpośrednio związane z miejscem w strukturze, robotnicy byli biedniejsi od burżuazji nie ze względu na osobiste cechy robotników, tylko na kondycję klasy robotniczej.

Istnienie takich społecznych agregatów jak klasa robotnicza było podstawą tworzenia reprezentacji politycznej w oparciu o masowe struktury. Klasy nie przestały istnieć, socjologowie ciągle posługują się tym pojęciem, ale świetna książka Mike’a Savage’a „Social Class in 21st Century”, opisująca sytuację w Wielkiej Brytanii, pokazuje, w jak niewielkim stopniu nominalna przynależność klasowa przekłada się na kwestie reprezentacji politycznej.

Banki gniewu

Wróćmy do Dubeta i Marody. Z ich spostrzeżeń wynika, że owa indywidualizacja odpowiedzialności za swoją kondycję, niepewność reguł tworzenia hierarchii społecznej i niepewność tożsamości społecznych przekładają się na sytuacje narastania uogólnionego gniewu, który nie ma adresata.

Złe emocje – owe passions tristes – odkładają się w bankach gniewu (i Marody, i Dubet posługują się pojęciem zaproponowanym przez Petera Sloterdijka, nie jest ono jednak wyłącznie metaforą). Banki te najlepiej obsługują politycy populistyczni, największym natomiast przegranym jest lewica, jeśli próbuje odwoływać się do takich afektów jak solidarność społeczna.

Populizm, spekulacje na gniewie

W świecie pospołecznym solidarność społeczna przegrywa z neoplemienną solidarnością proponowaną przez populistyczną prawicę, która posługuje się sprawdzonymi skryptami integracji wobec Innego, rzekomo grożącego wyobrażonej wspólnocie. Pisałem niedawno o porażce projektu Jeremy’ego Corbyna w wyborach w Wielkiej Brytanii. Okazało się, że powrót do narracji socjalistycznej w rzeczywistości bez społeczeństwa jest niemożliwy.

Co więc dalej? Czy jesteśmy skazani na wahadło między projektem liberalnym, dziś w kryzysie, ale z definicji najlepiej obsługującym pozytywne emocje jednostek tworzących społeczeństwo zindywidualizowane, a prawicowym populizmem? Taka dynamika grozi niestety radykalizacją polityki i faszyzacją – przestrogi Jacquesa Ellula z 1936 r. są ciągle ważne.

Czekając na nowy projekt

Mirosława Marody patrzy z nadzieją na projekty rekonstrukcji społecznej, których pretekstem są nowe wyzwania, jak narastająca świadomość kryzysu ekologicznego i klimatycznego. Czy jednak ta świadomość stanie się podstawą propozycji politycznej prostopadłej do osi, wzdłuż której oscyluje wspomniane wahadło liberalizm-populistyczna prawica?

Do tego pytania będę dość często wracał w 2020 r. Jak widać, jest ważne nie tylko w Polsce.