Nieznośna lekkość opozycji

Gdybym był Joanną Szczepkowską, tobym pewno powiedział, że 19 grudnia 2019 r. skończyła się w Polsce opozycja. Rzecz nawet nie w absencji w tak ważnym dniu, tylko w argumentach posłów i posłanek. Tak zdumiewających, że chyba szczerych.

Czas na urlop

„Nieobecność nie miała znaczenia, bo i tak PiS zrobiłby co chce” – tłumaczyli się posłowie, którzy nie dotarli na sesję rozpoczynającą pracę nad ustawą represyjną. Rzeczywiście, wystarczyło popatrzeć na to, co działo się w komisji sprawiedliwości – brak jakiegokolwiek respektu ze strony PiS wobec reguł i ignorowanie głosu opozycji pokazały, że walka przypominała kopanie się z koniem.

Można więc nawet stwierdzić, że najrozsądniej zrobił Grzegorz Napieralski, który po prostu wybrał się z rodziną na urlop świąteczny za granicę. Zamiast tracić czas na beznadziejną walkę z walcem PiS, zadbał o work-life balance, pokazując, że wartości lewicy są dlań ważne nie tylko w teorii, ale i praktyce.

Cenne geny

Można też pójść tropem porannych analiz Janusza Lewandowskiego, który w TOK FM zwrócił uwagę na rolę czynnika genetycznego w polityce. Skoro Małgorzata Kidawa-Błońska format prezydencki ma w genach, to niewykluczone, że niektórzy posłowie i posłanki mają w genach inny format.

Cóż, taką opozycję mamy, i to na najbliższe cztery lata, więc żarty na bok, bo sprawa jest poważna. W listopadzie pisałem w Antymatriksie o bezradności opozycji, pokazując znacznie głębszy wymiar problemu niż zwykła demoralizacja posłów i posłanek, którzy zapomnieli, po co są w polityce, a główna ich robota polega na obecności w Sejmie, kiedy trwa sesja i pracują komisje.

Przemoc zamiast władzy

Problem ów polega na tym, że w ogóle politycy dziś, zarówno opozycji, jak i sprawujący nominalnie władzę, mają coraz mniejszy wpływ na rzeczywistość. PiS sięga po przemoc, podejmując coraz bardziej radykalne i represyjne inicjatywy, bo odkrywa, że w coraz mniejszym stopniu kontroluje sytuację.

Czy to sprawa Banasia, który prezesowi się nie kłania i z uporem trzyma na powierzonym mu przez prezesa stanowisku szefa NIK, czy coraz większa atrofia państwa jako złożonego systemu dystrybucji usług społecznych – pokazują, że świat nie poddaje się woli partii i jej naczelnika.

Uciekająca rzeczywistość

Można oczywiście zaczarowywać prawdę, wykorzystując machinę propagandy, by odwracała sens faktów. Choćby ostatnia Rada Europejska, która zakończyła się jakoby bezprecedensowym sukcesem Mateusza Morawieckiego i wywalczeniem „rabatu klimatycznego”, czyli prawa do własnego tempa dekarbonizacji i dochodzenia do neutralności klimatycznej.

W istocie jednak, co potwierdził Frans Timmermans odpowiedzialny za realizację Europejskiego Zielonego Ładu, dostaliśmy dodatkowy czas na to, żeby odrobić niewykonaną lekcję – odpowiedzieć, jak chcemy osiągnąć neutralność do 2050 r., zgodnie z unijną strategią. Na dodatek nawet opcja polexitu nie zmieni sytuacji, chyba że za cenę katastrofy gospodarczej. Bo chcąc eksportować do krajów UE, największych odbiorców naszej produkcji, będziemy i tak musieli przestrzegać norm węglowych.

PiS-owi nie pozostaje wiele więcej niż propaganda i sięganie po przemoc, by konsolidować resztki sprawstwa z narastającą jednak świadomością, że ambitne cele odbudowy państwa i narodu kończyć się coraz częściej będą tak jak w NIK, Muzeum Narodowym lub w Brukseli.

Koniec świata (jaki znaliśmy)

Nie wiem, czy siły opozycji zdają sobie sprawę, że faktyczna bezsiła PiS nie jest problemem PiS, lecz ma wymiar strukturalny – ktokolwiek dziś będzie w Polsce sprawował władzę, będzie się musiał zmierzyć z kluczowym wyzwaniem: jak rządzić w świecie, którym rządzić się już nie da?

Jak np. być lewicą w świecie, w którym nie istnieje lewicowy podmiot polityczny, czyli społeczeństwo, tak jak je definiowano w epoce nowoczesnej? W zamian mamy rzesze zindywidualizowanych jednostek, co – wydawałoby się – stwarza idealną szansę dla liberałów.

Zanikający podmiot

Tyle że te jednostki tracą poczucie podmiotowości, odkrywając, że wszystko się zmienia, lecz mechanizmy tej zmiany są poza indywidualną kontrolą. Narasta, jak pokazuje Mirosława Marody z zespołem w książce „Społeczeństwo na zakręcie”, uogólniony gniew na rzeczywistość.

Taka jednostka nie jest liberalnym podmiotem, tylko szuka „banku gniewu”, w którym mogłaby ulokować emocje. I najlepszym bankiem okazuje się propozycja populistyczna, odwołująca się do afektu narodowego. Doskonale pokazały to wybory w Wielkiej Brytanii.

Próba restauracji projektu socjalistycznego w kraju bez społeczeństwa zakończyła się sromotną klęską Partii Pracy. Boris Johnson wygrał, koncentrując się całkowicie na przekazie narodowym, unikając choćby takich kwestii jak klimat.

Wyobraźnia i rekonstrukcja

Po prostu dotychczasowe sposoby uprawiania demokratycznej polityki wyczerpały się. I jakkolwiek ocenimy spektakl sejmowy 19 grudnia, pomstując na posłów i posłanki, nie zmieni to faktu, że problem jest znacznie poważniejszy. Pokazuje kryzys wyobraźni, który opanował nie tylko polityczne elity.

Kryzys ten polega na niezdolności zaproponowania alternatywy dla rozsypującego się świata, która polegałaby na nowych sposobach integracji społecznej, a więc także na odzyskaniu sprawczości przez zrekonstruowane społeczeństwo i tworzące je jednostki. Pytanie, czy taka alternatywa jest w ogóle możliwa?

Miejmy nadzieję, że tak. Jeśli nie, weźmy przykład z Grzegorza Napieralskiego i jedźmy na wakacje.