Szukanie tego, co wspólne
Wpis o spóźnionym ojcobójstwie niektórym się spodobał, innych uraził – najwyraźniej trafił w osobiste nuty, choć jego cel był inny i kryje się w końcowym pytaniu oraz wcześniejszej diagnozie. Więc tym razem już bez retorycznych figur, które mogą prowadzić do nieporozumienia, i z konkretną propozycją na koniec.
Na początek koniec świata
Diagnoza jest prosta, wielokrotnie ją powtarzałem: stary liberalny ład oparty na modelu kapitalizmu sprzed 2008 r. i dotychczasowej organizacji politycznej społeczeństwa wyczerpał się bezpowrotnie. Oparte na reprezentacji partyjnej systemy polityczne są w kryzysie w całej Europie, od Ukrainy po Wielką Brytanię, i tylko można zastanawiać się, gdzie chaos jest większy.
Polska z duopolem PO-PiS jawi się jako wyspa stabilności, co jest wątpliwym powodem do radości, bo duopol ten nie ma żadnej odpowiedzi na kryzys fundamentalny, czyli kryzys systemu społeczno-gospodarczego.
Taka diagnoza nie prowadzi automatycznie do konkluzji, że należy obwieścić koniec liberalnej demokracji jako systemu najlepiej umożliwiającego funkcjonowanie zróżnicowanego światopoglądowo i kulturowo społeczeństwa. Z diagnozy wynika jednak inna konkluzja – zalety liberalnej demokracji straciły samooczywistość wobec alternatywy proponowanej przez formacje antyliberalne. Siły te są obecnie w całej Europie zdominowane przez nacjonalistyczną i populistyczną prawicę.
Symptomy odnowy
Wybory do Parlamentu Europejskiego pokazały, że fala radykalnej prawicy jest w wymiarze kontynentalnym słabsza, niż się obawialiśmy. Co nie mniej ważne, a może i ważniejsze, świeżą energię ujawniły ugrupowania liberalne i zupełnie zaskakująco dobrze wypadli Zieloni. Te wyniki można czytać ostrożnie jako zapowiedzi możliwości odnowy systemu liberalnej demokracji w oparciu o odnowione cele dla polityki, w większym stopniu podejmujące kwestie środowiska, klimatu, sprawiedliwej transformacji postwęglowej.
Starcie myślunków
Niestety, średnie wyniki europejskie nie rozkładają się po równo w krajach europejskich. Na Węgrzech antyliberalny Viktor Orbán umocnił bezwzględną dominację sceny politycznej, w Polsce dotarliśmy do punktu przełomowego.
Dotychczasowy dogmat naszej polityki, jeszcze niedawno wyrażony przez Donalda Tuska w stwierdzeniu, że „razem nas więcej”, stracił oczywistość. Wynik wyborów do europarlamentu pokazał nie tylko, że bardzo realna jest szansa PiS na reelekcję. Stawka jest znacznie poważniejsza – ta wygrana może także oznaczać, że w Polsce dominację zyska, użyję sformułowania Jacka Dukaja, „myślunek” prawicowo-nacjonalistyczny, z definicji wrogi liberalnej demokracji.
Z tego właśnie powodu problem mamy wszyscy, niezależnie od pokoleniowej przynależności – bo problem mają również, zupełnie obiektywnie, zwolennicy prawicowo-nacjonalistycznego myślunku. Istota tego problemu jest oczywista – w ramach tego myślunku nie powstaną rozwiązania adekwatne do kluczowych wyzwań przyszłości, odpowiadające choćby na kryzys ekologiczny i klimatyczny, a także na problemy społeczne.
Ojcowie i dzieci
Czy takie odpowiedzi mogą powstać w Polsce w obozie liberalnej demokracji, zdominowanym przez „ojców” – pełna zgoda z komentarzami przedstawicieli młodszych generacji, obchody 4 czerwca nie dały optymistycznej odpowiedzi, bo potwierdziły i ową „ojcowską” dominację, i niewielkie z jej strony zainteresowanie tym, co z punktu widzenia przyszłości najważniejsze.
Światłym wyjątkiem okazał się Lech Wałęsa – po swojemu, ale bardzo precyzyjnie zdefiniował sytuację, którą Zygmunt Bauman opisywał jako bezkrólewie z głównymi procesami, jakie poprowadzą do nowego ładu lub katastrofy.
Co więc robić? Przykłady Francji, Niemiec, Holandii, Finlandii, Hiszpanii, Portugalii pokazują, że można odnawiać liberalną demokrację w oparciu o tematy lewicowe i ekologiczne, budując na zaangażowaniu młodego elektoratu (to on właśnie dominował w elektoracie zielonych we Francji i w Niemczech). W Polsce mamy jednak ten problem, że tematyka ekologiczna jako sprawa polityczna w wymiarze szerszym niż walka ze smogiem zainteresowała i zmobilizowała dopiero licealistów – wielu z nich jesienią nie będzie jeszcze mogło głosować.
Ujmując rzecz wprost, nie tylko „ojcowie” mało się interesują tym, co obiektywnie wydawałoby się najważniejsze, krytykujące ich „dzieci” niewiele się w sumie różnią. Żeby jednak sobie nawzajem nie wypominać, kto jest bardziej winny, kto kogo jak wychował etc., lepiej uznać, że właśnie wspólnie mamy problem i wspólnie musimy go rozwiązać z nadzieją, że nie jest za późno.
W stronę narady obywatelskiej
Zacznijmy więc rozmawiać o tym, co najważniejsze, w przekonaniu, że na tej podstawie zdefiniujemy to, co wspólne. Pozwolę sobie na nieuchronną w pewnym wieku nostalgię. Otóż przed dekadą wspólnie z Przemysławem Sadurą wpadliśmy na pomysł, by zorganizować w Polsce Zielony Okrągły Stół. Miał do niego prowadzić cykl debat wprowadzających do obiegu i myślenia o polityce ekologię polityczną. Jedno spotkanie nawet w tym cyklu się odbyło, na początku 2010 r. Potem zdarzył się Smoleńsk, ekologię polityczną zastąpiła polityczna nekrofilia.
Ciągle jestem jednak przekonany, że nie ma wyjścia, musimy nauczyć się zacząć rozmawiać między obozami i między pokoleniami o najważniejszych sprawach. Jak? Spróbujmy wykorzystać platformę, która została zainicjowana w Gdańsku 3 czerwca wspólną deklaracją samorządowców i aktywistów ruchów miejskich oraz organizacji społecznych. Wzywa ona do narady obywatelskiej w gminach, miastach i miasteczkach, na wzór Narady Obywatelskiej o Edukacji. Przetestujmy ten format, by sprawdzić samych siebie.
Poniżej nagranie spotkania inaugurującego pracę nad Polskim Zielonym Okrągłym Stołem