Spóźniona potrzeba ojcobójstwa

4 czerwca za nami, ciągle napływają relacje i komentarze uczestników gdańskich obchodów wyborów 1989 r. Młodsi dość jednomyślnie piszą: to nie było nasze święto, a niektórzy idą dalej i dodają, że to także nie ich rocznica. Czuć w powietrzu potrzebę ojcobójstwa.

Kaja Puto w „Krytyce Politycznej” przekonuje już z tytułu: Drodzy liberalni rodzice, wasza nostalgia już nigdy nie wygra z PiSza publicystką „Krytyki” podąża grono innych autorów: Ignacy Dudkiewicz z „Kontaktu” żali się, że nie czuł się u siebie, a Tomasz Sawczuk w „Kulturze liberalnej” znów już od tytułu wali: Obchody 4 czerwca nie były dla nas.

Strach

Warto wczytać się w te teksty, nie będę ich jednak omawiał, tylko zwrócę uwagę na wywiad, jakiego Karolina Wigura z „Kultury Liberalnej” udzieliła Rafałowi Wosiowi dla „Tygodnika Powszechnego” jeszcze przed obchodami. Wigura mówi:

K.W: Boli mnie, gdy widzę, jak wieloma moimi dawnymi mentorami kieruje dziś strach.

R.W: Piszą, że „żal im Polski, którą psuje Kaczyński”.

K.W: A ja coraz częściej obawiam się, że to jest strach o coś innego. Strach o to, że przestali być słuchani. Że stracili ten swój rząd dusz, który tak długo dzierżyli i od którego się chyba uzależnili. To jest strach przed utratą roli intelektualnego i ostatecznego politycznego arbitra w sprawach publicznych. W jakiejś mierze strach przed byciem niepotrzebnym. Po ludzku ja te obawy rozumiem, ale z niepokojem patrzę, jak bardzo się w tym strachu zapamiętują. I robią to ludzie, którzy w przeszłości byli dla mnie intelektualnymi drogowskazami.

Nie umiem tak dobrze czytać w ludzkich duszach jak Karolina Wigura. Może ma rację. Tylko wtedy należy zapytać, zgodnie z zasadą symetrii (to nie aluzja do symetryzmu, o którym też jest w wywiadzie), czy analogiczny strach nie zaczyna ogarniać pokolenia Karoliny Wigury: starych mentorów nikt już słuchać nie chce; my jeszcze mentorami nie zostaliśmy, a szybko zaczynamy się starzeć…

Koniec liberalnej hegemonii?

W ramach szeroko rozumianego liberalnego obozu, który rządził duszami i jak wskazuje Karolina Wigura, rządy te traci, nie nastąpiła generacyjna wymiana elit, młodzi przespali właściwy czas na symboliczne ojcobójstwo i dziś z podobnym strachem patrzą, że wymiana elit ma charakter znacznie głębszy i polega po prostu na odsuwaniu na bok całej ideowej formacji, a nie tylko starych mentorów w ramach tejże formacji. Niestety, ustępującego hegemona nie zastępuje postliberalny ład eko-lewicowo-socjaldemokratyczny, tylko prawicowo-nacjonalistyczny.

W takim momencie spóźnione ojcobójstwo (specjalnie używam tej patriarchalnej formuły, bo choć Kaja Puto zwraca się do liberalnych rodziców, to choćby skład uczestników przy Okrągłym Stole uzasadnia podkreślenie figury męskiej dominacji) będzie nieskuteczne, przyspieszy tylko utratę liberalnej hegemonii, zamiast ją odmłodzić, przywrócić siłę i nadać jednocześnie nowy wyraz oraz nową formę.

To, co wspólne

Ujmując rzecz inaczej, problem mamy razem. Czy zdecydujemy się go razem rozwiązać? I ewentualnie jak? Pytanie podejmuje Tomasz Sawczuk:

Wydaje mi się po prostu, że bardzo ważne jest stworzenie warunków do tego, abyśmy mogli współpracować. Potrzebujemy w większym stopniu wzajemnie wyciągnąć do siebie rękę. Jeśli starsi poważnie traktują przestrogi o tym, do czego doprowadzą dalsze rządy PiS-u i chcą bronić demokracji, to nie powinno im zależeć na tym, by wymuszać posłuch dla swojej wizji dziejów, lecz raczej na tym, by poszerzać granice porozumienia.

Może bez sensu było oczekiwać, że historyczna rocznica stanie się okazją do nowego początku (a może właśnie, paradoksalnie, te reakcje nowy początek zapowiadają?). Uznajmy, że 4 czerwca już za nami, a przed nami przyszłość. Uznajmy też we wzajemnym szacunku, że dla jednych ów 4 czerwca ma istotne znaczenie, dla innych mniejsze, a dla niektórych wcale.

Może to nie data i konkretny historyczny moment jest tym, co wspólne? Więc co? Oby nie strach.