Oswajanie antropocenu
Pojęcie antropocenu – epoki człowieka – weszło już do słownika, ciągle jednak nie przebija się do świadomości. Ciągle brakuje nam wyobraźni, która umożliwiłaby wyrwanie się z gnuśnej przystani holocenu. A czas się kończy.
Piszę tę notatkę w przeddzień Strajku dla Ziemi, w Polsce zgłosiło się blisko 100 miejsc, najważniejszą siłą napędową są ludzie młodzi – oby uznali, że powstrzymanie destrukcji środowiskowej jest ich walką wartą zaangażowania i masowej mobilizacji. Bo my, dorośli, tkwimy w marazmie i niczym ćmy coraz bardziej zbliżamy się płomienia świecy, choć w przeciwieństwie do biednego owada doskonale wiemy, czym skończy się kontakt z ogniem. W sumie więc jesteśmy głupsi od zwierzęcia, bo do smutnego końca zmierzamy z pełną wiedzą.
Nowa wyobraźnia
Jak przekształcić wiedzę w nową świadomość? Rozmawialiśmy o tym podczas dyskusji „Słownik antropocenu” inaugurującej cykl „Wyobraźnia” realizowany przez Goethe Institut w Warszawie i Teatr Powszechny, a którego jestem kuratorem. Ewa Bińczyk, filozofka z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika i autorka książki „Epoka człowieka”, artystka Joanna Rajkowska i Adam Ostolski, socjolog i do niedawna polityk Partii Zieloni, mierzyli się z problemem, jak wyjść z marazmu, jak coraz bardziej apokaliptyczny słownik diagnozy zastąpić słownikiem projektu, który niósłby nadzieję.
Widać wyraźnie, że argumenty racjonalne nie wystarczają, żeby wybić ludzi z rutyny codzienności podporządkowanej konsumpcji i zasadzie wzrostu gospodarczego. Nawet ci, co nie mają wątpliwości odnośnie choćby do konsekwencji zmian klimatycznych, bez problemu wsiadają do samolotów tanich linii lotniczych, by szerzyć swoją ekologiczną misję lub po prostu korzystać z dobrodziejstw późnej nowoczesności. Niewielu ma taki zapał jak 15-letnia Szwedka Greta Thunberg, która jeździ łajać możnych tego świata pociągiem.
Desekularyzacja?
Wiedza nie wystarczy, gdy brakuje wyobraźni, by dostrzec alternatywne możliwości organizacji życia wspólnego, rozumienia dobrego życia. Ciągle nie potrafimy wyobrazić sobie ludzkości jako podmiotu zbiorowego i zamiast poszerzać rozumienie My, coraz bardziej osuwamy się w plemienność. Czy rozwiązanie przyniesie nieuchronna zdaniem Adama Ostolskiego desekularuzacja i powrót świadomości religijnej? Czy może być ona alternatywą dla plemienności, czy raczej tylko ją wzmocni?
Czy też nagle zaczniemy dostrzegać atrakcyjność takich propozycji jak „chiński model rozwoju”, uznając, że demokracja nie nadaje się do rozwiązywania problemów wymagających sprawczości i szybkiego podejmowania decyzji?
Nowa filozofia polityczna
Takie pytania uświadamiają, jak bardzo brakuje propozycji filozofii politycznej na czasy antropocenu. Dziś można odnieść wrażenie, że cały potencjał intelektu głównego nurtu myśli liberalnej mierzy się z wyzwaniem populizmu, neoautorytaryzmu i neofaszyzmu, traktując te zjawiska jako chorobę, a nie jako symptomy choroby znacznie poważniejszej. Niewiele jest natomiast wartych dyskusji propozycji wykraczających poza taktyczne de facto pytanie, jak odsunąć od władzy Trumpa, Kaczyńskiego i Orbána.
Propozycji podejmujących kluczowe zagadnienie: jak urządzić świat, żeby propozycje Trumpa, Kaczyńskiego i Orbána nie były traktowane przez wyborców jako alternatywa dla liberalnego status quo, którego konsekwencją jest obecny kryzys, bo dostępna będzie rzeczywista alternatywa. Rzeczywista, czyli oferująca rozwiązania adekwatne do problemów, a nie problemy te pogłębiająca.
Sapere aude
Podczas rozmowy o „Słowniku antropocenu” uderzył mnie antyoświeceniowy, antynowoczesny nastrój, przekonanie o owej nieuchronności desekularyzacji i w ogóle pociąg do religijności jako źródła nadziei. Bliższa mi jest intuicja Olgi Tokarczuk z Forum Przyszłości Kultury, kiedy pisarka mówiła o konieczności prywatyzacji religii, przesunięcia jej do sfery intymnej i relegacji ze sfery publicznej.
Religia i potrzeba religijności jest faktem, jego uznanie nie oznacza jednak, że religia ma być podstawą organizacji życia wspólnego. Desekularyzacja nie jest nieuchronna, podobnie jak nie jest nieuchronny postęp. Mimo wszystko, jak mawiał Kant, sapere aude!