Grillowanie Zuckerberga
Senatorowie pytają, szef Facebooka odpowiada – demokracja spotkała się z kapitałem, publiczność ma świetny spektakl. Czy skończy się na czymś więcej niż dobrym teatrze?
Oczywiście, rozstrzygnięcia regulacyjne mające chronić interes osób, grup, organizacji i państw mają olbrzymie znaczenie. Chodzi nie tylko o Facebooka, ale o całą cyfrową domenę, która z fazy dziecięcej wchodzi w dojrzałość i senackie grillowanie Zuckerberga, wunderkinda świata internetu, przypomina spóźnioną maturę dla całej formacji „digital natives”. Jeszcze niedawno Zuckerberg nazywany był „world liderem”, błyszczał na konferencji poprzedzającej szczyt G8 w Deauville w 2011 roku, zaproszony osobiście przez Nicolasa Sarkozy’ego. Szef fejsa założył wówczas nawet krawat i przekonywał, że nie ma potrzeby regulować internetu, bo to zabije innowacje. W maju rok temu przywdział z kolei profesorską togę, by odebrać doktorat honoris causa na Harvardzie i wygłosić mowę na zakończenie roku akademickiego, 366. w dziejach tej zacnej uczelni. Szło tak dobrze, że wizjonerzy zaczęli dostrzegać w Zuckerbergu przyszłego prezydenta USA.
Przyszłości nie znamy, na razie młody miliarder walczy o resztki zniszczonej reputacji i przyszłość firmy. Niezależnie jednak od tego, co zdecydują politycy, problem nie leży w Zuckerbergu, Facebooku (plus wszystkie inne Google z ich szefami i właścicielami). Problemem jest, jak pokazuje choćby francuski socjolog Danilo Martuccelli, współczesna kondycja społeczna. To znaczy sposób, w jaki sposób realizujemy swoją indywidualną i zbiorową podmiotowość. W klasycznej nowoczesności dominującym aktorem było państwo narodowe i jego instytucje tworzące „żelazną klatkę racjonalności”. Państwo w tym modelu było jak komputer, zresztą istotnym impulsem dla rozwoju informatyki i komputerów była chęć zwiększenia efektywności działania tego systemu. Warto sięgnąć po „The Government Machine” Jona Agara czy „Cybernetic Revolutionaries: Technology and Politics in Allende’s Chile” Eden Mediny.
Poszło w innym kierunku – poza państwem powstało coś, co Barry Wellman nazywa społecznym systemem operacyjnym (SSO), czyli sieć z jej aplikacjami i interfejsami, która ma coraz większy udział w koordynowaniu działań mieszkańców współczesności i zaopatrywania przez nich potrzeb, od dostępu do kultury przez poszukiwanie pracy po komunikację polityczną i mobilizację zbiorową.
Im większe znaczenie SSO, tym większe zainteresowanie nim nie tylko użytkowników i kapitału, ale i innych sił tego świata, z rosyjskimi agentami włącznie. To banalna konstatacja. Mniej już oczywiste jest napięcie między poczciwą „żelazną klatką racjonalności” instytucji państwa, od których oczekujemy, że zrobią porządek, a owym SSO, od którego coraz bardziej jesteśmy uzależnieni (nawet jeśli nie korzystamy). Otóż skutkiem tego napięcia jest wypłukiwanie mocy z instytucji i faktyczna deinstytucjonalizacja życia społecznego, przekształcanie się instytucji w struktury zombie. Najgorsze, co mogą one robić, to za namową dobrych doradców modernizować się na wzór tworów panujących w sieci. W ten sposób tylko jeszcze bardziej legitymizują SSO i delegitymizują siebie.
Kolejny etap – opisuje to Bernard Stiegler m.in. w wydanej niedawno po polsku książce „Wstrząsy” – to system techniczny coraz bardziej nasycony racjonalnością, i to o refleksyjnym, samouczącym się charakterze, który wysysa racjonalność z systemu społecznego i prowadzi do proletaryzacji w wymiarze społecznym, czyli coraz większej automatyzacji i udziału techniki w tworzeniu i utrzymywaniu więzi. Jesteśmy razem, bo Facebook pozwala łatwo się komunikować, podpowiadając, co, z kim i kiedy powinniśmy robić, tylko nie daje odpowiedzi, po co, a dotychczasowe formy organizacji społecznej, pomagające takie odpowiedzi stworzyć, są w odwrocie. Trudno o lepszą ilustrację niż wspomniany doktorat honoris causa wręczony Zuckerbergowi przez najlepszą podobno uczelnię na świecie w czasie, gdy krytyczni badacze ostrzegali przed zagrożeniami. Uniwersytet jako instytucja utracił zdolność do krytyki rzeczywistości, zamieniając się w fabrykę sproletaryzowanych ekspertów łaszących się o kasę możnych zleceniodawców.
Procesów umacniania się SSO nie zmienią akty prawne, te mogą jedynie poddać kontroli najbardziej jaskrawe patologie. Jedyną skuteczną odpowiedzią może być rekonstrukcja ładu społecznego w oparciu o odbudowę instytucji publicznych, takich choćby jak uniwersytet – po to, by przywrócić systemowi społecznemu refleksyjność i racjonalność. Wiem, łatwo się pisze. Jak to zrobić?