Czarny Piątek, sygnał wiosny w patriarchalno-betonowej Polsce

fot. rjarkiewicz na zlecenie Akcji Demokracji, CC BY-SA 3.0

Piątkowy Czarny Protest robił wrażenie, zapowiadając, że wraz z wiosną obudziła się polityczna energia w społeczeństwie. Co dalej?

To dobre pytanie po euforii piątkowych manifestacji. Niestety, nie mogłem być w Warszawie, w zastępstwie dołączyłem do zgromadzenia we Wrocławiu. W sumie warszawska rzeka i lokalne strumyki protestu zebrały niecałe 100 tys. osób. Jak na Polskę nieźle. Czy wystarczająco dużo, by prognozować jakieś nowe otwarcie w przestrzeni społeczno-politycznej? Czy raczej piątkową mobilizację należy traktować jako epizod długiej wojny pozycyjnej, który przypomniał obozowi władzy, gdzie leży granica, której nie należy przesuwać?

Starcie wyraźnie ujawniło asymetrię w konfrontacji. Dla PiS ustawa aborcyjna to uciążliwa, lecz wcale nie najważniejsza kwestia polityczna w całościowym projekcie władzy, który wymaga konsolidacji jak najszerszego zaplecza. Kościół i środowiska ultrakonserwatywne to ważna jego część, a ich aktywizacja była oczywistą odpowiedzią na błędy opozycji parlamentarnej i ruchów kobiecych podczas niesławnego styczniowego procedowania nad projektami ustaw aborcyjnych. Mobilizacja spotkała się z kontrmobilizacją, Kaja Godek dostała odpowiedź na swe przekonanie, że po drugiej stronie barykady nie ma już żadnego życia.

Co jednak wyrażała piątkowa kontrmobilizacja? Odpowiedzi szuka Agata Szczęśniak w OKO.press, stawiając kilka interesujących tez. Po pierwsze, antyklerykalizm wszedł do głównego nurtu. Po drugie, obudził się duch Rzeczpospolitej, jakże obecnej podczas lipcowej obrony sądów – wyszliśmy na ulice nie tylko w konkretnej sprawie, ale w imię innej wizji Republiki, niż oferuje prawica.

Po trzecie, protesty udowodniły, że w przestrzeni publicznej umacnia się pozycja nowych liderek, które zabłysły podczas pierwszego Czarnego Protestu i tamtego doświadczenia nigdy nie zapomniały. W końcu widać też poszukiwanie politycznej kontynuacji protestu – sama ulica nie wystarczy, trzeba wejść do gry o władzę.

Niestety, przy czwartym punkcie zaczynają się kłopoty. Bo co ma oznaczać hasło „kobiety do polityki”? Tworzenie nowej formacji czy przejmowanie istniejących partyjnych struktur? Agata Szczęśniak stawia tezę, że:

Myli się jednak ten, kto odczytuje cały ruch „czarnego protestu” wyłącznie jako ruch sprzeciwu, a tym bardziej jako kolejny „anty-PiS”. To ruch aspiracyjny, dający ramę ideologiczną, którą można wypełnić konkretnymi postulatami.

„Myślę, czuję, decyduję” to hasło na wskroś pozytywne. Mówi nie tylko o jednostkowej autonomii, jak hasła ruchów kobiecych z lat dwutysięcznych („moje ciało, mój wybór”), ale też o odpowiedzialności (decyduję o sobie, o swojej rodzinie, o swoim państwie). W tej ramie mieści się państwo troski, a nie opresji – życzliwe, może przyjacielskie, a na pewno otwarte. I zróżnicowane społeczeństwo.

Żeby było kolorowo, żeby było różnorodnie – tęsknota za takim społeczeństwem była obecna w piątkowy wieczór. Społeczeństwo klonów albo żołnierzy to nie jest propozycja dla uczestników Czarnego Piątku. Hierarchia i uniformy ich nie pociągają.

Brzmi świetnie, tylko że ten opis to w istocie wyraz liberalnego idiomu w wersji utopijnej, w której obywatelom i obywatelkom robiącym, co chcą, z życzliwością wtóruje przyjazne i otwarte państwo. Problem ten zauważył Łukasz Moll w komentarzu na Facebooku:

Gdy mowa o wsparciu państwa, apeluje się przede wszystkim o edukację seksualną i antykoncepcję – czyli rozwiązania ułatwiające świadomy wybór – ale niewiele lub zgoła wcale nie mówi się o kwestiach socjalnych, czyli o materialnym zabezpieczeniu warunków możliwości tego wyboru. Wspólnota, o której się mówi, jest wspólnotą silnych, świadomych, odpowiedzialnych za siebie, przebojowych kobiet. Czy tak formalnie rozumiany świadomy wybór ma w ogóle szansę emancypacyjną propozycję dla kobiet z klasy ludowej? Nie sądzę.

To ciekawe napięcie, które do konkretu, jakim są prawa kobiet, odnosi kwestię politycznego projektu na Rzeczpospolitą. Trzeba ją tak zaprojektować, by w wymiarze realnym nie stała się karykaturą fundujących ją utopii. Świetnie, jeśli kobiety, budując nie tylko na doświadczeniu Czarnego Protestu, ale i na rosnącym znaczeniu w strukturze społecznej, zdecydują się na przejmowanie przywództwa od mężczyzn. Ci, jak pokazuje przykład Grzegorza Schetyny, walą już głowami w betonowy sufit.

Czy Czarny Piątek to rzeczywiście sygnał wiosny w polskiej patriarchalno-betonowej polityce? Oby.