MaBeNa wybiła. O jeden tweet za dużo

Ofensywa wdzięku rządu Mateusza Morawieckiego skończyła się szybciej, niż zaczęła. Start Maszyny Bezpieczeństwa Narracyjnego, jaką miała uruchomić nowelizacja ustawy o IPN, zakończył się wizerunkową katastrofą. Dawno już tyle (źle) nie pisano o Polsce. Pół wieku po Marcu’68 obraz Polaka antysemity ma się dobrze jak nigdy.

Icchak Szamir powiedział przed laty, że Polacy wysysają antysemityzm z mlekiem matki. Mieliśmy nadzieję, że ta opinia wylądowała w lamusie historii. Niestety, pierwsze osiągnięcie wykoncypowanej przez dr. hab. Andrzeja Zybertowicza Maszyny Bezpieczeństwa Narracyjnego polega na uruchomieniu tego właśnie „mema memów” antypolskich stereotypów. Władza chciała mieć narzędzie kontroli nad pamięcią historyczną, zwłaszcza okresem II wojny światowej. Na pierwszy plan nie wychodzi jednak kwestia, co robiliśmy i jacy byliśmy w trakcie Holocaustu, tylko jacy jesteśmy dzisiaj.

I nie chodzi o to, czy jesteśmy antysemitami „z natury”, czy też antysemityzm jest jedynie marginesem mobilizowanym na polityczne potrzeby. Na jaw wyszła struktura antysemityzmu w Polsce, niezależnie od tego, jak bardzo jest powszechny (niżej wyniki badań udostępnione przez Michała Bilewicza, komentarz raczej zbędny). Dotychczas nasz polski autostereotyp kazał wierzyć, że antysemityzm, jeśli już występuje, jest domeną „ciemnego ludu”, który pochowany gdzieś po wsiach i małych miasteczkach, pielęgnuje swe brudne fobie. Wystarczyło kilka programów w telewizji rządowej, kilka tweetów z pamiętnym wpisem Rafała Ziemkiewicza o „chciwych parchach”, by przypomnieć, że w historii było inaczej. To lud podążał za swoimi przewodnikami.

Polityczny, doktrynalny antysemityzm w II Rzeczpospolitej to nie robota ludu, tylko ludzi takich jak Roman Dmowski. Getta ławkowego nie wymyślali mieszkańcy Jedwabnego, tylko wydarzyło się na Uniwersytecie Warszawskim, przy aprobacie części profesury. Ponura książka „Miasta śmierci. Sąsiedzkie pogromy Żydów” Mirosława Tryczyka pokazuje, że inicjatorami zbrodni popełnianych na żydowskich sąsiadach byli najczęściej przedstawiciele lokalnych elit inteligenckich. Tak jak badania Macieja Gduli z „Miastka” przypomniały, że przyzwolenie na autorytarną władzę nie jest domeną „przekupnego ciemnego” ludu, tylko efektem autorytarnej mentalności dominującej we wszystkich warstwach polskiego społeczeństwa, tak ostatnie dni pokazują, że podobnie jest z antysemityzmem (i szerzej, ksenofobią), i że siedzi on w głowach przynajmniej części polskich (prawicowych) elit.

Nie jest istotne, czy przedstawiciele tych elit posługują się antysemicką retoryką cynicznie, w przekonaniu, że podgrzeją w ten sposób emocje swoich czytelników, lektoratów i elektoratów, czy też szczerze w to, co mówią i piszą, wierzą. Szambo się wylało, a przed nami kolejne tygodnie coraz gorętszych debat, do jakich paliwa będzie dostarczać rocznica Marca’68 i związane z nią przedsięwzięcia: publikacje, wydarzenia artystyczne, dyskusje. Dziś o wiele trudniej będzie obozowi władzy tak zarządzić MaBeNą, by przerzucić odpowiedzialność za to, co stało się przed pół wiekiem, tylko na komunistów, skoro przedstawiciele tego obozu sami chodzą w butach Gomułki i Moczara.

Jeszcze tydzień temu wydawało się, że wystarczy obciążyć winą za nazizm lewaków oraz feministki, a z naczelnego wroga narodu polskiego uczynić ukraińskich banderowskich nacjonalistów. Rzeczywiście, problemem nie są idioci kryjący się w lesie z tortem dla Hitlera. Problemem jest rzeczywistość, jaka wyłania się zza tweetów o parchach i „żartów” w mediach.