Wszystkie dzieci dr. Frankensteina
Opowieść Mary Shelley o dr. Frankensteinie ma już 200 lat. Z tej okazji tygodnik „Science” przygotował specjalną sekcję o historii, która stała się jednym z najsilniejszych mitów nowoczesności. Zazwyczaj interpretujemy go jako ostrzeżenie przed skutkami postępu technicznego. „Science”, przypominając aktualność tego mitu, proponuje również nowe spojrzenie – nie skutki postępu są groźne, lecz brak odpowiedzialności i troski naukowców, inżynierów i wynalazców o swoje dzieła.
Mary Shelley pisała swą książkę na początku epoki przemysłowej, w tym samym czasie (choć w znacznie dłuższym okresie – trwającym kilkadziesiąt lat) Johann Wolfgang von Goethe tworzył „Fausta”. Oświeceniowa kategoria postępu zaczynała zyskiwać religijną wręcz moc. Skoro nauka zastępowała religię w roli instytucjonalnego systemu dochodzenia prawdy o świecie, to ustalenia nauki i opierającej się na niej techniki są nie tylko prawdziwe, ale i powinny być dobre. Shelley zaburzyła prometejskie zadowolenie, choć tak naprawdę dopiero po ponad stu latach bieguny się odwróciły i zabobonna wręcz wiara w postęp została zastąpiona zabobonną wręcz technofobią ufundowaną na micie dr. Frankensteina.
Pisałem o tym nieco więcej w „Dwutygodniku” w tekście „Internet, dzieło szatana”. Poniżej fragment początku:
„Każda wystarczająco zaawansowana technologia jest nieodróżnialna od magii”, głosi trzecie prawo Clarke’a. Twórca „Odysei kosmicznej” w tej prostej, wydawałoby się, obserwacji pozostawił wskazówkę podpowiadającą, dlaczego tak łatwo ulegamy złudzeniu, że obiekty techniczne obdarzone są nadludzką mocą, na którą odpowiadamy z zabobonnym lękiem lub czcią.
Technikę, obszar prometejskiej aktywności człowieka, od zarania kultury otacza nimb wieloznaczności. Kto uruchamia nieludzkie moce, chcąc nie chcąc staje w szranki z Panem Bogiem. Stawka tej konkurencji nie od razu jest jasna. Dobrze pokazał to Robert Oppenheimer, szef naukowej części projektu Manhattan. Podczas pierwszego próbnego wybuchu ładunku atomowego 16 lipca 1945 roku odwołał się do słów z Bhagawadgity: „stałem się śmiercią, niszczycielem światów”. W ten sposób wyraził nie tylko nastrój chwili. Udana eksplozja uświadomiła, że przesuwając granicę poznania i opartej na nim wynalazczej inwencji, człowiek coraz bardziej zbliża się do granicy zagłady. To, o czym mówią liczne teksty kultury w opowieściach o Golemie i Frankensteinie, 16 lipca 1945 roku zyskało moc epifanii. Od tego momentu musimy żyć ze świadomością, że pytanie o koniec świata przestało być pytaniem teologicznym, a stało się wyzwaniem etycznym.
Przemianę tę w pełni opisał filozof Hans Jonas, wzywając do porzucenia utopijnej zasady nadziei, fundamentu dla prometejskiego optymizmu i wiary w nieograniczony postęp, najpełniej wyrażający się w postępie technicznym. Czas pogodzić się ze świadomością kruchości egzystencji nie tylko w wymiarze jednostkowym, ale i gatunkowym, co w konsekwencji oznacza konieczność wzięcia pełnej odpowiedzialności za świat i ludzkość ten świat zamieszkującą. Należy dodać, że Jonas – myśliciel o żydowskich korzeniach – pisząc swe słowa, nie mógł nie odnosić ich także do doświadczenia Holokaustu, kiedy zawiódł i rozum, i Bóg.
W proklamowanej przez filozofa zasadzie odpowiedzialności kryje się nieusuwalny paradoks. Powstała ona w wyniku krytyki kategorii postępu, kluczowej dla rozumu oświeceniowego ukształtowanego przez rozwój filozofii racjonalistycznej, metody naukowej i rewolucji technicznej. Sama jednak krytyka jako sposób analizy rzeczywistości jest szczytowym osiągnięciem oświeceniowego myślenia. Jonas podejmując krytykę kategorii postępu, nie atakuje samego oświecenia, tylko oświeceniowy projekt dopełnia, postulując, by sferę rozwoju nauki i techniki także poddać pełnej kontroli krytycznego rozumu.
Interpretacja opowieści o dr. Frankensteinie proponowana przez „Science” idzie właśnie w podobnym kierunku. Nie bójmy się techniki, jakby była wytworem magicznych sił. Tylko twórzmy ją odpowiedzialnie, co oznacza rozwój krytycznej świadomości kontekstu, w jaki rozwój techniki jest uwikłany. Bo dziś większy problem mamy nie z postępem technicznym, który wymyka się spod kontroli, tylko przeciwnie – ze spowalnianiem postępu. Piszą o tym od lat znakomici ekonomiści, pokazując, jak od 30 mniej więcej lat zacina się machina innowacyjna, czego nie chcemy dostrzec zafascynowani gadżetami oferowanymi przez branżę cyfrową.
Więcej o tym piszą francuscy ekonomiści Jean-Hervé Lorenzi i Mickaël Berrebi w wydanej właśnie przez Scholar książce „Świat przemocy. Gospodarka światowa 2016-2030”. Spowolnienie postępu technicznego to tylko jeden z systemowych czynników, które składają się na dość ponurą wizję przyszłości. Wynika z niej, że źródłem niepokoju i przemocy nie będą wyzwolone spod kontroli maszyny, tylko ludzie niepotrafiący rozwiązać strukturalnych problemów związanych ze starzeniem się, kryzysem środowiskowym, finansjalizacją gospodarki.