Hybrydowa wojna domowa

Retoryczny stan wojenny – tak Rafał Matyja zatytułował swoją analizę polityczną na otwarcie jesiennego sezonu politycznego. Z argumentami nie sposób się nie zgodzić, co jednak prowadzi do pytania, czy ów retoryczny stan wojenny nie zmierza w kierunku hybrydowej wojny domowej?

Rafał Matyja stawia w najnowszym numerze „Nowej Konfederacji” mocną, choć niezaskakującą tezę: wspólnota polityczna w Polsce pękła w sposób trwały i nieodwracalny, rywalizacja polityczna zmieniła się w wojnę z obcymi, której celem ma być eliminacja drugiej strony:

Ten retoryczny „stan wojenny” jest wygodny dla rządzących, bo zwalnia ich z merytorycznych zobowiązań wobec wyborców i usuwa jakiekolwiek bariery własnych działań. Na tej retorycznej wojnie – inaczej niż w stanie demokratycznej rywalizacji – nie obowiązują żadne kryteria przyzwoitości, uczciwości, żadne formalne prawa. Dlatego retoryka, po którą sięgnięto w czasie lipcowego kryzysu, wskazująca na zewnętrzne inspiracje i wsparcie dla manifestacji, jest retoryką czasu, w którym przeciwko inaczej myślącym sięgano po przemoc. Nawet jeżeli dziś większość polityków PiS taką możliwość wyklucza, to warto twardo powiedzieć, że zachowania struktur państwa i procesy społeczne mają też własną, niezależną od intencji rządzących logikę.

To poważne ostrzeżenie. Jarosław Kaczyński pokazał w lipcu, że nie panuje nawet nad swoimi emocjami, tym bardziej nie będzie w stanie zapanować nad emocjami, jakie podgrzewa w przestrzeni publicznej. Jedyne, co powoduje, że ów stan wojenny ma charakter retoryczny, to słaba zdolność elektoratu PiS do bezpośredniego zaangażowania, o czym pisałem w tekście o populizmie bez populi, i jednocześnie ciągle olbrzymia samokontrola „drugiego sortu”. Retoryczne emocje jeszcze ciągle nie rozpalają prawdziwych stosów po żadnej ze stron.

Za słowami jednak idą czyny, by wspomnieć dewastację środowiska naturalnego przez resort środowiska, skok na edukację z impetem, jakiego zabrakło nawet komunistom po wojnie (na likwidację ówczesnych gimnazjów dali sobie trzy lata), rewolucja kulturowa, której ofiarą padają najważniejsze instytucje, a ofertę programową zastępuje ideologiczna. I oczywiście niekonstytucyjna zmiana ustroju Polski za pomocą ustaw. A za tym wszystkim więcej niż retoryka, tylko propaganda oparta na kłamstwie i dezinformacji, do złudzenia przypominająca elementy technologii wojny hybrydowej, jaką Rosjanie zastosowali wobec Ukrainy. Ba, mieliśmy nawet swoich „zielonych ludzików” – strażaków rozstawiających bez służbowych oznaczeń barierki przed Sejmem.

Wróćmy jednak do tego, co pisze Rafał Matyja:

Jednak największym problemem jest paradoksalnie kwestia, którą PiS traktuje jako swój najpotężniejszy kapitał – poziom emocjonalnego konfliktu. Partia Kaczyńskiego surfuje na emocjach, które sama wznieca. Na pogardzie dla „gorszego sortu”, na lęku przed uchodźcami, na emocjach antyniemieckich i antyunijnych. Na walce z „lewactwem” (co ciekawe, mało kto pamięta, że słowo „lewacki” było ulubionym epitetem propagandy komunistycznej w latach 80.), które obejmuje w zasadzie wszystko co niepisowskie. Jednak oprócz ludzi, których utwierdza to w politycznym akcesie do „prawicowego”, „katolickiego” i „patriotycznego” obozu dobrej zmiany, retoryka ta wpływa także na postawy przeciwne.

Po prostu sfera publiczna ulega coraz większej polaryzacji, która obejmuje już nie tylko politykę, ale i inne sfery życia. Rezultatem tej polaryzacji jest wspomniane wcześniej pęknięcie wspólnoty politycznej i coraz większa świadomość, że nieuchronnie zbliża się przesilenie o nieznanych skutkach. Rafał Matyja radzi:

w najbliższych miesiącach warto śledzić przede wszystkim zdarzenia mikropolityczne, korekty stanowisk, nowe diagnozy i pomysły retoryczne. To one bowiem stworzą grunt pod okres wyborczy 2018–2020.

Ja jestem przekonany, że jeszcze ważniejsze jest przyglądanie się mikropolityce uprawianej na poziomie społecznym i lokalnym, czego przejawem były takie inicjatywy jak lipcowy Łańcuch Światła (a wcześniej Protest Kobiet). Często nie definiują się one politycznie, lecz mają polityczny wymiar par excellence, bo polegają na mobilizacji ciał w przestrzeni publicznej. To akt najczystszej polityki. Polityki i polityczności, której ciągle nie rozumiemy i na pewno nie rozumieją liderzy ugrupowań politycznych zupełnie bezradni wobec tych spontanicznych, sieciowych odruchów zaangażowania. Obóz władzy potrafi je jedynie wpychać w schemat „wydarzeń wyreżyserowanych i opłaconych”, partie opozycyjne nie potrafią z nimi zrobić nic.

Tymczasem właśnie znalezienie formuły sieciowania, utrzymywania energii apolitycznej polityczności tych wszystkich nowych ruchów jest warunkiem, by jednak polaryzacja polityczna, nawet jeśli już doprowadziła do pęknięcia wspólnoty politycznej, nie doprowadziła do redukcji społecznej złożoności i trwałego pęknięcia społecznego. Dobrze, że zagrożenie, jakie niesie polityka Jarosława Kaczyńskiego, dostrzega nie tylko Rafał Matyja, ale także coraz większa liczba konserwatywnych publicystów. Ich rzeczowa krytyka rewolucyjno-bolszewickiego de facto projektu stwarza szansę na odzyskanie zdolności do rozmowy o Rzeczpospolitej ponad aktualnym podziałem politycznym. Byle wcześniej nie zwyciężyły emocje uwolnione spod jakiejkolwiek kontroli.