Zamach stanu i duch Republiki

Wtorek pod Pałacem Prezydenckim, fot. Edwin Bendyk

Próba likwidacji przez PiS Sądu Najwyższego jest zamachem na konstytucję. Jest więc próbą nielegalnej zmiany ustroju – zamachem stanu po prostu. To jasne, niezależnie od argumentów, jakie podnoszą zamachowcy. Dlatego cieszy, że krzepnie społeczny opór i mimo kanikuły coraz więcej ludzi wychodzi na ulice polskich miast bronić, przepraszam za patos, Rzeczypospolitej.

Znamy doskonale fascynacje Jarosława Kaczyńskiego Carlem Schmittem, najbardziej oryginalnym teoretykiem stanu wyjątkowego. To sytuacja, w której polityk osiąga pełnię suwerenności – zawiesza prawo, by móc decydować i stanowić nowy ład. Tak też dzieje się w przypadku ustawy o Sądzie Najwyższym, przepychana jest w tempie właściwym dla sytuacji wyjątkowych właśnie, a sam Jarosław Kaczyński uzurpuje sobie prawo do działania „bez żadnego trybu”, jak to uczynił, wkraczając na trybunę sejmową, by wygłosić tyradę o zdradzieckich mordach.

Politycy PiS powołują się cały czas na mandat, jaki uzyskali od Polaków, by „przywrócić sprawiedliwość społeczną”. Tego mandatu oczywiście nie mają, w przeciwieństwie np. do Viktora Orbána, który zyskał większość umożliwiającą zmienianie konstytucji i ustroju na Węgrzech. Przy braku takiego mandatu Jarosław Kaczyński staje się uzurpatorem nakręcającym coraz bardziej niebezpiecznie sytuację – nieważne, czy motywuje nim poczucie historycznej misji czy pragnienie osobistej zemsty. Na szali stawia los Rzeczypospolitej.

Rzecz nie tylko w osłabianiu pozycji naszego państwa w polityce międzynarodowej, destrukcja ładu instytucjonalnego i chaos, jakiego długo już nie uda się opanować nawet po zmianie władzy. Giorgio Agamben, jeden z najważniejszych interpretatorów Schmitta i filozofów politycznych, zwraca uwagę, że władza i państwo nowoczesne są de facto spadkobiercami państw feudalnych jeśli chodzi o pozaformalną legitymację dla działań instytucji. Republika to nie tylko konstytucja, ale i jej duch. Republika trwa tak długo, jak długo jej duch ucieleśnia się w członkach republikańskiej wspólnoty.

Republika trwa tak długo, jak długo wierzymy w jej istnienie, wiara ta jednak potrzebuje nie tylko procedur wyłaniania władzy, ale także opowieści dających podstawę do mówienia członkom republiki – My. Doskonale widać ten mechanizm we Francji – 14 lipca, święto Bastylii, to dzień, kiedy hasło „Vive la France! Vive la Republique!” cementuje francuską wspólnotę polityczną wokół corocznych rytuałów bali ludowych, defilady wojskowej, sztucznych ogni na Polu Marsowym. Wbrew pozorom to jednak nie jest wspólnota grilla, tylko właśnie wspólnota polityczna bawiąca się z okazji święta, pewna, że republika trwa ich duchem. Ci sami ludzie następnego dnia mogą wyjść na ulice, by walczyć o swe polityczne cele. Wtedy płoną samochody, a nie sztuczne ognie.

Tyle że to kontinuum między świętem a polityczną, często bardzo intensywną walką wypełnione jest gęstą substancją symboliczną, składającą się na opowieść o republikańskiej całości, którą łączy triada: wolność – równość – braterstwo. Jarosław Kaczyński ma świadomość, że państwo, jakie chciałby stworzyć, także wymagać będzie symbolicznej legitymacji i opowieści łączącej polityczną wspólnotę. I nie ukrywa, że podstawą dla tej wspólnoty ma być niezwykle zredukowana narracja narodowa, w której podstawą dla jedności będzie integracja przeciwko wrogom zewnętrznym i zdrajcom pragnącym rozwalić wspólnotę od środka.

To jasny zamysł, Jarosław Kaczyński nie dostrzega jednak pewnego problemu, na który zwraca uwagę choćby Agamben. Myli władzę osobistą z ucieleśnieniem władzy, kiedy osoba sprawująca władzę staje się instytucją. Sprawując władzę „bez żadnego trybu”, nie jest uosobieniem całości, tylko anarchii i warcholstwa, które prowadzą do erozji wspólnoty i podminowania fundamentów Republiki. Dlatego tak ważna jest dziś obecność nas na ulicach, bo przypomina, że Republika, Rzeczypospolita to My, a nie struktura, w której mechanizmy władzy coraz bardziej przypominają sposób działania mafii.

Jednocześnie jednak pamiętać musimy o wielkim zaniedbaniu okresu po 1989 r. – nie stworzyliśmy opowieści o naszej Republice, która byłaby na tyle pojemna, by wyrażać zarówno jedność, jak i wielość. Wystarczy obejrzeć wystawę „Późna polskość” w Zamku Ujazdowskim w Warszawie, by zrozumieć, że kakofonia głosów wyrażających poszczególne tożsamości składa się na wielką niemotę i niemożność mówienia w kategoriach My, które nie pozostawiałoby kogoś obok, nie wykluczało.

Tak więc, jak apelował Przemysław Czapliński podczas Kongresu Kultury w październiku ub.r. – „królestwo za narrację!”. Okazją do poważnej o niej rozmowy będzie planowane na listopad Forum Przyszłości Kultury w Warszawie, w Teatrze Powszechnym. To jednak plan na listopad, dziś czekają inne zadania.