Państwo i rewolucja
Temat puczu „starannie przygotowanego przez opozycję” wywołał już więcej komentarzy niż liczba słynnych kanapek zamówionych przez marszałka Marka Kuchcińskiego.
Najwyraźniej w ramach instytucjonalizacji opozycji postanowił zapewnić puczystom catering. Wszak w dobrze zorganizowanym państwie nawet przewroty powinny odbywać się zgodnie z wolą polityczną suwerena reprezentowanego przez parlamentarną większość. Żarty żartami, w tle jednak trwa systematyczny demontaż instytucji i reguł dobrego państwa.
Najnowszy przykład – w pakiecie ustaw przyjętych w Sali Kolumnowej obok ustawy budżetowej znalazła się także nowelizacja ustawy o instytutach badawczych z 2010 roku. Zmienia ona całkowicie ustrój ważnego fragmentu polskiej nauki. Bez zbędnych ceregieli, z pominięciem opinii ciał reprezentujących środowiska naukowe, a także Sądu Najwyższego, nowelizacja znosi zasady merytokracji, zastępując je zasadą woli politycznej. Mocą ustawy dyrektor nie musi już znać języków obcych, wystarczy, że zna ministra. Bo to właściwy dla danego instytutu minister (instytuty badawcze nie podlegają resortowi nauki, tylko zgodnie ze swoją specjalizacją różnym ministerstwom) będzie wyznaczał dyrektora z pominięciem procedury konkursowej.
Jako powód zmian podaje się chęć głębokiej transformacji instytutów badawczych, by zgodnie z wolą premiera Mateusza Morawieckiego lepiej wspierały dzieło odpowiedzialnego rozwoju. Dotychczas robiły to zbyt słabo, czego dowodem niska innowacyjność polskiej gospodarki. Interpretację tę potwierdza wicepremier i minister nauki Jarosław Gowin:
Pracujemy wraz z wicepremierem Morawieckim nad całościową koncepcją reformy instytutów badawczych. Chodzi o powołanie Narodowego Instytutu Technologicznego, który byłby naukowym zapleczem dla planu Morawieckiego.
Świetnie, tylko że nowelizacja z 16 grudnia nie powołuje NIT, a dezorganizuje istniejący system. Po co? Jarosław Gowin wyjaśnia to z rozbrajającą szczerością:
Ustawa stwarza możliwość swobodnej wymiany władz tych instytutów. Jeżeli gdzieś potrzebna jest zmiana pokoleniowa w polskiej nauce, to z całą pewnością właśnie w instytutach badawczych.
Zarówno sama nowelizacja, jak i te krótkie wyjaśnienia premiera Gowina (który sam jednocześnie zastrzega, że nie był entuzjastą propozycji PiS) doskonale wyjaśniają pisowską metodę na reformy. Wychodzimy ze słusznej diagnozy – poziom innowacyjności polskiej gospodarki jest niski, za co sporą winę ponosi słabość współpracy sektora nauki z przedsiębiorstwami. Proponujemy więc mityczne rozwiązanie o nazwie Narodowy Instytut Technologiczny, zanim jednak on powstanie, przygotowujemy grunt dla wymiany kadrowej – ponad setka jednostek z dyrektorami i wicedyrektorami do obsadzenia wedle nieskrępowanej woli ministrów to niezła gratka.
I oczywista pułapka – wprowadzenie bezpośredniej zależności politycznej dyrektora instytutu badawczego pozbawia go de facto autonomii. Na dodatek minister zyskuje także moc powoływania wicedyrektorów, czyli dostaje możliwość mianowania komisarzy politycznych kontrolujących dyrektora.
Nawet jeśli wymiana pokoleniowa jest potrzebna, to ten model jej przeprowadzenia grozi obsadzeniem ważnych stanowisk hunwejbinami. Niestety, nie ma żadnych przekonujących dowodów, że rewolucyjny zapał i polityczna lojalność mają bezpośredni wpływ na innowacyjność. Na pewno takiej tezy nie da się obronić w oparciu o badania lubianej przez Mateusza Morawieckiego Mariany Mazzucato, autorki świetnej książki „Przedsiębiorcze państwo”. Ponadto nie wszystkie instytuty badawcze pełnią funkcje badawczo-wdrożeniowe, wiele z nich tworzy zaplecze ekspercko-naukowe dla aparatu państwa.
Czy przyszły NIT, jeśli powstanie, zwiększy innowacyjność gospodarki, oczywiście nie wiemy. Wiemy natomiast, że podważona została istota systemu merytokratycznego kluczowego dla funkcjonowania sfery nauki i badań. Efektywność ekonomiczna w ocenie szefów instytutów odpowiedzialnych za rozwój i transfer innowacji i technologii powinna być kryterium, ale stosowanym w ramach merytokratycznych, a nie politycznych reguł. Reguły te można i trzeba doskonalić, również w taki sposób, by zapewniły efekt oczekiwany przez Jarosława Gowina, czyli odświeżenie kadry kierowniczej.
Niestety, nowelizacja ustawy o instytutach jest kolejnym przykładem rewolucyjnego demontażu istniejącego ładu instytucjonalnego, którego celem jest nie tylko zmiana tego ładu, ale eliminacja reguł, jakie ograniczałyby wolę polityczną.
To ciekawa koncepcja odbudowy siły państwa – wzmacnianie autonomii aparatu politycznego kosztem autonomii ładu instytucjonalnego i regulacyjnego. W koncepcji tej kryje się przekonanie, że wola polityczna może stwarzać rzeczywistość we wszystkich jej wymiarach. Mądre państwo zawsze jednak starało się chronić przed pokusą woluntaryzmu rozum niezbędny do sprawnego funkcjonowania państwowego organizmu. Funkcję takiego rozumu pełni złożony system nauki.
Nauka nie jest po to, żeby potwierdzać wynikające z woli politycznej decyzje, tylko by je problematyzować – pokazując, ile będzie kosztować zderzenie skutków owej woli z niechcącą się jej podporządkować rzeczywistością. Pozbawiamy się nawet tego bezpiecznika, pozbawiamy państwo rozumu, z którego i tak wcześniej niezbyt chętnie ono korzystało (polecam swój tekst sprzed lat „Gdzie Tusk ma mózg”).
Ktoś już chyba pisał, że efektem udanej rewolucji będzie proces obumierania państwa. PiS chyba znalazł na tę zapowiedź skuteczną receptę. Ale autorowi tezy o obumieraniu państwa chodziło chyba o coś innego.