#demokracja i #polityka w czasach przełomu

No to mamy polityczne przesilenie, dużo emocji i jeszcze więcej komentarzy próbujących wyjaśnić, co się stało: od pytań, czy obóz władzy poniósł porażkę, po śmiałe wizje przedterminowych wyborów.

Nocne „wyjazdowe” (a raczej odjazdowe) głosowanie sejmowe nad budżetem pokazało, że Jarosław Kaczyński nie zamierza się zatrzymywać i łamie kolejne, pisane i niepisane zasady demokracji. Można ten sposób uprawiania władzy nazwać emocjonalnie brutalną i cyniczną bezczelnością, ale emocje niewiele tu pomogą. Bo ta logika sprawowania władzy została ogłoszona wprost przed rokiem zamachem na konstytucję, od którego Polska jest rządzona de facto w reżimie stanu wyjątkowego dekretami Prezesa.

Jarosław Kaczyński jest politykiem, który podobnie jak Putin czy Erdoğan doszli do przekonania, że dotychczasowy paradygmat uprawiania polityki wyczerpał się. Wyczerpał się na wszystkich poziomach, od geopolitycznego przez regionalny po lokalny. Świat chaotyzuje się i przywiązanie do starych reguł to niebezpieczny sentymentalizm. To czas, kiedy należy ustalić nowy porządek. To czas konfrontacji o to, by w nowym porządku wywalczyć i zapewnić sobie (sobie dosłownie, swojej formacji politycznej, swojemu krajowi) jak najlepszą pozycję oraz warunki sprawowania i utrzymywania władzy.

Abstrahując od motywacji i pobudek, na ile w takiej wizji polityki rzeczywiście wyraża się przekonanie o realizacji pozytywnej misji dziejowej, odpowiedzialności za państwo i jego przyszłość, politykę tę charakteryzuje jedna zasadnicza cecha – metoda rozpoznania bojem jako testowania granic możliwości. Jak daleko można poszerzyć pole władzy, zanim napotka ona skuteczny opór. To polityka stanu natury, wojny wszystkich ze wszystkimi, która staje się samospełniającą prognozą – teza o chaotyzacji zyskuje potwierdzenie na skutek działań politycznych prowadzących do chaosu. Atakujemy, a potem się zobaczy, mawiał Napoleon.

Czy jak podpowiada teoria złożoności, w tym chaotycznym układzie powstałym po „rozwibrowaniu systemu” (by użyć starej frazy Andrzeja Zybertowicza) ukształtują się nowe atraktory, nowe bieguny przyciągania i porządkowania politycznej energii? I za jaką cenę? Bo historia podpowiada, że takie reorganizacje często prowadzą do rzeczywistej wojny. Oczywiście nie wiadomo. Wiadomo jednak, że Jarosław Kaczyński konsolidując swoją władzę, będzie dalej przesuwał granicę. Jak daleko? Czy powstrzyma go opór społeczny, czy – jak pisałem w poprzednim wpisie – dekompozycja państwa na skutek załamania gospodarczego i instytucjonalnego (jak stało się z władzą PRL pod koniec lat 80.), czy też czynniki zewnętrzne?

Najmniej prawdopodobna wydaje mi się opcja konsolidacji systemu władzy PiS na dłużej – choć działania obecnej władzy są niezwykle spektakularne i sprawiają złudzenie szczególnie skutecznych, to jednak ciągle mają wymiar literacki – teatru (kabaretu) produkującego papier – ustawy zmieniające normy. Nie wiadomo wszakże, jakie będzie oddziaływanie tych norm na rzeczywistość. Od samych ustaw nie zwiększy się poziom inwestycji, poziom wpływów z podatków, jakość służby zdrowia i bezpieczeństwo zewnętrzne oraz wewnętrzne. To wszystko zależy od jakości instytucji, które nigdy w Polsce nie były doskonałe, a teraz na skutek politycznego woluntaryzmu zostały niezwykle osłabione.

W rezultacie władza PiS będzie nie tylko coraz niebezpieczniejsza dla Polaków, ale i dla samej siebie. Ciekaw jestem, kiedy zwolennicy PiS dostrzegą, że powstające w ramach poszerzania pola władzy kolejne regulacje ograniczające prawa obywatelskie i demokratyczne reguły uderzają nie tylko w przeciwników partii Jarosława Kaczyńskiego, ale we wszystkich obywateli? Czy liczą na jakiś rodzaj apartheidu, w ramach którego ich nie będą dotyczyć np. przepisy ograniczające wolność demonstracji lub dziennikarskiego dostępu do prac parlamentu? Czy ich dzieci będą chodzić do innych szkół niż te, jakie powstaną na skutek chaotycznie przygotowanej zmiany systemu oświatowego? Czy też sądzą, że ich nie dotknie „reguła postprawdy” kierująca mediami narodowymi? Bo nawet jeśli są przekonani w dobre intencje władzy, którą popierają, to jednak bezkrytyczna akceptacja dla wymontowywania bezpieczników dających możliwość kontroli władzy jest mało rozsądna. Jak również przekonanie, że wzmożenie skończy się wraz z ewentualnym zwycięstwem nad wrogami ojczyzny i dobrej zmiany.

Najgorsze w tym wszystkim jest jednak to, że Jarosław Kaczyński ma rację na poziomie diagnozy. Tak, wkroczyliśmy w okres „interregnum”, czas, kiedy stare instytucje przestają już odpowiadać rzeczywistości, a nowy ład jeszcze się nie wyłonił. I w odpowiedzi na tę diagnozę forsuje swój reakcyjny projekt polityczny. Reakcyjny, bo nie proponuje on niczego nowego, tylko budowę jakiejś wersji narodowego kapitalizmu opartego o rodzimą oligarchię, która w zamian za polityczny parasol nad procesem akumulacji wspierać będzie autorytarny system władzy. Sposób, w jaki realizuje swój projekt, budzi coraz silniejszy słuszny sprzeciw.

Wraz z narastaniem siły społecznego oporu i radykalizacją sceny politycznej, wraz z kolejnymi posunięciami władzy przesuwa się stawka konfrontacji. Coraz wyraźniej klaruje się cel polityczny – odsunięcie PiS od władzy. Cel polityczny zaczyna jednak przesłaniać cel strategiczny – zaproponowanie lepszej niż Jarosław Kaczyński odpowiedzi na chaos interregnum. Przekonanie, że możliwa jest restauracja ładu sprzed wyborów w 2015 roku, jest tak samo reakcyjne jak projekt PiS. Wrogiem demokracji, nie tylko w Polsce, lecz na całym świecie, nie jest Jarosław Kaczyński i podobni mu politycy. Wrogiem jest skorumpowany (zepsuty) kapitalizm, którego patologie i ekscesy dostarczają paliwa antydemokratycznym projektom.

Demokracja ma sens wówczas, kiedy jest z jednej strony nawykiem serca i praktyką życia wolnych ludzi; z drugiej zaś strony jest systemem zapewniającym skuteczną polityczną kontrolę nad takimi podsystemami życia wspólnego jak gospodarka. Gdy kapitał autonomizuje się w skali globalnej i sam nabiera cech władzy totalnej, demokracja jako system sprawowania realnej władzy staje się fasadą.

I tę właśnie jej słabość wykorzystują politycy obiecujący rządy silnej ręki, dzięki którym Polska czy Ameryka znowu będą wielkie. Dlatego niezwykle ważne jest, by dziś pokazując na ulicach, że demokracja stała się nawykiem serca i praktyką życia wolnych Polaków, nie zapominać, że choć to warunek konieczny, to jednak niewystarczający do odnowy demokracji jako systemu organizacji życia społeczno-politycznego.