Niepodległość podzielona, czyli dylematy nowoczesnego Polaka

15068336_1326421970701138_2989169944518275638_o

Myśli nowoczesnego Polaka. Roman Dmowski w Teatrze Polskim w Poznaniu, fot. Dariusz Ozdoba

11 listopada każdy świętował, jak umiał, lubił i chciał. Wielość marszów dobrze ilustruje wielość podziałów w polskim społeczeństwie.

Czy można je zniwelować, by za dwa lata, w jubileusz 100-lecia, świętować razem? Wątpię – z przyczyn zasadniczych, jakie są źródłem fundamentalnego podziału Polaków od przełomu XIX i XX stulecia.

14991399_1326421907367811_6300473776592698137_o

Myśli nowoczesnego Polaka. Roman Dmowski w Teatrze Polskim w Poznaniu, fot. Dariusz Ozdoba

To właśnie wtedy, w sporze między socjalistami i narodowcami, kształtowały się wykluczające wizje polskiej nowoczesności i nowoczesnego polskiego narodu. Naród Romana Dmowskiego nie był tym samym, czym naród wyobrażany przez Józefa Piłsudskiego. Socjaliści już w Programie Paryskim PPS z 1892 r. określili, że stawką walki o niepodległość jest państwo jako instrument realizacji programu emancypacyjnego, którego podmiotem jest naród rozumiany w kategoriach obywatelskiej wspólnoty politycznej. Niepodległe państwo miało gwarantować równe prawa polityczne i obywatelskie niezależnie od wyznania, płci, narodowości, pochodzenia społecznego. Tak też głosił „Manifest do Ludu polskiego” ogłoszony 7 listopada 1918 r. przez rząd Daszyńskiego, który stał się programem na pierwsze lata II Rzeczypospolitej.

Projekt Dmowskiego mówił o innym narodzie, wspólnocie budowanej na zasadzie wyłączności i w opozycji do innych narodów. Zasada wyrażona w „Myślach nowoczesnego Polaka” mówiła: asymiluj się albo walcz o swój narodowy byt. Jeśli jesteś Ukraińcem (Rusinem w tamtym jeszcze języku) – albo walcz o swoją narodową podmiotowość, albo pogódź się z tym, że będziesz Polakiem. Większy problem miał Dmowski z Żydami – do pewnego stopnia dopuszczał ich asymilację, ale panicznie bał się „zażydzenia” polskiej rasy – groźba miała płynąć ze specyfiki i siły żydowskiej cywilizacji. Szowinistyczny nacjonalizm z antysemityzmem jako jego konstytutywną cechą to istota programu Romana Dmowskiego.

Doskonale przypomniał o tym 11 listopada Grzegorz Laszuk w spektaklu „Myśli nowoczesnego Polaka. Roman Dmowski, nieautoryzowana biografia”, wystawionym w Poznaniu w Teatrze Polskim. Artysta z Komuny Warszawa w swym debiucie na scenie „prawdziwego” teatru podjął się rzeczy bardzo trudnej: jak zmierzyć się z ponadstuletnim tekstem i postacią, której osoba i myśl ciągle zatruwają polską wyobraźnię, wpływają na debatę publiczną i są przyczynami ciągłych nieporozumień, sporów, konfliktów? Laszuk nie kryje swego stosunku do Dmowskiego, którego uważa za człowieka głęboko nieszczęśliwego i skrzywdzonego w dzieciństwie, a jego teksty za nudne i bez polotu. Jak jednak tę interpretację przedstawić widzom przekonująco, w atrakcyjny artystycznie sposób, bez dydaktyzmu i łatwej publicystyki?

Rozwiązaniem okazuje się „zaproszenie” do rozmowy Hannah Arendt, której komentarze wieńczące przedstawienie prowadzą do konkluzji, że nacjonalizm taki, jaki wymyślił sobie Dmowski (i nie tylko w tamtych czasach), jest wynikiem deficytu rozumu, niezdolności do myślenia rozumianego nie jako wybór kanapki na śniadanie, ale jako kompetencja filozoficzna polegająca na użyciu pojęć i rozumu do mierzenia się ze złożoną rzeczywistością. W „Myślach nowoczesnego Polaka” myślenie zastąpione jest wulgarnym darwinizmem, który ma podpowiadać, że to nie rozum właśnie, lecz walka decydują o losie narodów. Nadmiar myślenia prowadzi zaś do intelektualizmu i estetyzmu, w konsekwencji do osłabienia sił witalnych.

Laszuk w swym spektaklu posyła Dmowskiego do piekła, nie bawiąc się w dywagacje o ewentualnych zasługach autora „Myśli” dla Polski. Ocenia przywódcę narodowców w sposób integralny, tak jak  oceniać trzeba integralny nacjonalizm – nie da się z niego wypreparować dobro, zapominając o złu wpisanym w istotę projektu. To właśnie dlatego trudne jest znalezienie porozumienia z tymi, którzy maszerują w Święto Niepodległości pod znakami falangi. Zgoda na jego obecność w przestrzeni publicznej oznacza zgodę, że kodowany przez ten symbol projekt jest jedną z wielu równoważnych propozycji na organizację życia społeczno-politycznego. Nie, nacjonalizm spod znaku falangi został jednoznacznie zdyskredytowany i unieważniony przez międzywojenne dwudziestolecie i jego zwieńczenie, szaleństwo II wojny.

Jednoznaczna negatywna ocena Dmowskiego, jego projektu i dzisiejszych prób jego reanimacji jest konieczna i dobrze, że Grzegorz Laszuk zmierzył się z tym wyzwaniem, nadając swej odpowiedzi oryginalny artystyczny wyraz. To jednak nie wystarczy za odpowiedź na fenomen siły polskiego neonacjonalizmu, tak jak nie wystarczy wyborcze zwycięstwo Donalda Trumpa zbyć oceną, że władzę dostał z rąk „głupich, białych mężczyzn”. Odpowiedzią musi być niemniej atrakcyjna, ale odwołująca się do arendtowskiego rozumu propozycja alternatywy. O niej rozmawialiśmy w poniedziałek, 7 listopada, w Lublinie podczas debaty „Niepodległość jest kobietą. Rzeczpospolita jako projekt emancypacyjny”. Debata odbyła się w miejscu, gdzie 98 lat temu ukonstytuował się rząd Ignacego Daszyńskiego, w Pałacu Lubomirskich (dziś Wydział Politologii UMCS).

IMG_3626

Niepodległość jest kobietą. Rzeczpospolita jako projekt emancypacyjny, debata w Lublinie 7 listopada 2016 r.

W dyskusji, w której wzięły udział Martyna Bunda, Agata Czarnacka, Ewa Maj, Jolanta Prochowicz, zastanawialiśmy się, na ile wizja Rzeczpospolitej z listopada 1918 r. nadal jest aktualna? Na ile z jednej strony wierzymy w aktualność emancypacyjnych postulatów, które wyrażają się dziś choćby w walce kobiet o prawo do godności i dysponowania swoimi ciałami, a z drugiej – na ile państwo może myć nadal instrumentem gwarantującym realizację takich postulatów? Wbrew sygnałom płynącym ze świata, sugerującym nacjonalistyczny, ksenofobiczny i mizoginiczny zwrot w polityce, uczestnicy i uczestniczki dyskusji nie mieli wątpliwości, wierzyli w sens emancypacyjnej walki.

Tyle tylko, że wobec zmiany kontekstu emancypacyjne postulaty trzeba na nowo przemyśleć i zaprogramować w nowe formy działania społecznego, kulturowego, politycznego. W jakimś sensie wróciliśmy do sytuacji sprzed stu lat. Wtedy emancypacyjne projekty polityczne kształtowały się w kontekście kształtowania nowoczesnej podmiotowości społecznej. I w tym kontekście projekt Dmowskiego był skrajnie nowoczesny, odcinał się do miazmatów sarmatczyzny i romantycznego mesjanizmu, budował na włączeniu do narodu Ludu czy warstw włościańskich. I tak samo czynili socjaliści zdający sobie sprawę, że nowe społeczeństwo wymaga nowej kultury.

Dziś sytuacja jest analogiczna – toczy się spór o kształt poprzemysłowej ponowoczesności. Tyle tylko, że dzisiejsza prawica odpowiada na to wyzwanie osobliwym synkretyzmem: husarskie pióra, romantyczny mesjanizm i nacjonalizm spod znaku falangi to mieszanka, jaka u samego Dmowskiego wywołałaby mdłości. Czy temu intelektualno-symbolicznemu populizmowi można się jeszcze przeciwstawić, skoro wygrywa nie tylko na peryferiach współczesności, ale i w jej centrum? Wierzę, więcej – jestem przekonany, że tak. Bo jestem przekonany, że choć właśnie ów intelektualno-symboliczny populizm jest najbardziej spektakularny dziś, to jednak równolegle trwa mniej spektakularna rekonstrukcja społeczna w ramach tego, co francuski socjolog Roger Sue nazywa kontrspołeczeństwem. To tylko kwestia czasu, gdy z tych drobnych strumyków powstaną nowe, mocne struktury.