Orestes. Państwo, prawo, sprawiedliwość
Michał Zadara i jego zespół w „Orestesie” udowodnili, że troje aktorów może zagrać wszystko, na każdym instrumencie i w każdym miejscu.
Warszawska publiczność udowodniła, że jest gotowa na ciekawe eksperymenty. Teatr udowodnił, że jest formą sztuki ciągle doskonale trzymającą kontakt z rzeczywistością. Centrala pokazała, że ideę teatru potrafi wcielać w życie w różnych warunkach. A Galeria Zachęta pokazała, że także może być teatrem.
Jak skomentował jeden z widzów wychodzących ze spektaklu: czułem się, jakby na scenie ustawiono mały reaktor atomowy. Miał oczywiście na myśli Barbarę Wysocką wspieraną przez Bartosza Porczyka i Mariusza Kiljana. Przez dwie godziny wcielają się w kolejne role, a pełnią funkcję chóru, czyli kapeli grającej na żywo i wyśpiewującej m.in. o „zajebistych Eryniach”. Mimo szalonego tempa aktorzy nie gubią się, umiejętnie wcielają w postaci i nawet Kiljan w roli Heleny sprawdza się znakomicie, również w kwestii o puklu włosów, jaki ma być złożony na grobie Klitajmestry.
Ciągłe zmienianie ról uniemożliwia aktorom przywiązanie się do postaci i bardzo też przypomina to, co jest istotą spektaklu polityki – nieustanną grę, której stawką nie jest autentyczność rozumiana jako zgodność politycznej roli z postacią polityka, tylko zdolność osoby politycznej do inkarnacji, ucieleśnienia ucieleśnienia racji politycznej. Bo „Orestes” jest sztuką o polityce rozumianej jako szczególna namiętność, w której obecne są zarówno pierwotne emocje, jak i rozum, który emocje te zarówno powstrzymuje, jak i wprzęga w swoje gry o władzę, prestiż, pozycję.
Co jest racją i instancją najwyższą: państwo, prawo czy sprawiedliwość? Spór ważny w czasach Eurypidesa nie stracił na ważności dzisiaj, bo urok polityki jako synonimu energii życia polega na tym, że nawet najdoskonalsze i najtrwalsze rozwiązania instytucjonalne i reguły trwają tylko tak długo, jak długo w nie wierzymy. Zawsze jednak może pojawić się ktoś działający, jak Orestes, na zlecenie wyższej siły; innej, wyższej racji.