Tydzień jak tydzień, czyli świat zwariował
Przesadzam z tytułem? Być może. Ale jak przeczytałem omówienie brytyjskiego raportu o zaangażowaniu Tony’ego Blaira i Wielkiej Brytanii w wojnę w Iraku, to nabrałem przekonania, że szaleństwo zaczęło się już ponad dekadę temu (w sumie pisałem o tym nieco w „Zatrutej studni”).
Brytyjski raport to porażająca lektura pokazująca, w jak nieodpowiedzialny sposób świat został popchnięty do de facto III wojny światowej. Niemniej porażająca jest analiza bałaganu logistycznego w armii brytyjskiej, która doprowadziła do niepotrzebnych ofiar w żołnierzach. „Guardian” opisuje przykłady sytuacji, kiedy żołnierzom na pustyni topiły się podeszwy butów, na własną rękę musieli kupować terminale GPS i pożyczać od Amerykanów (którzy nazywali swych kolegów z UK „borrowers”) racje żywnościowe.
Blair, choć labourzysta, był wzorem politycznego przywództwa dla Davida Camerona. Cóż, jaki wzór, taki naśladowca – w UK zbierane są odłamki po wybuchu brexitowej bomby, najbardziej dostało się głównym macherom od wyjścia UE, poza grą są już Farage, Johnson, Gove, do przejęcia władzy w UK szykuje się kobieta. To ciekawy rezultat poreferendalnego zamieszania, mniej ciekawy jest rozpad Partii Pracy. I oczywiście wzrost ksenofobii, której ofiarami stają się coraz częściej Polacy. Niemało z nich wierzyło jeszcze do niedawna w hasło „Polska dla Polaków, Anglia dla Anglików i Polaków”.
Dla kontrapunktu „Guardian” podał wyniki badań opinii społecznej w krajach europejskich zrealizowanych już po Brexicie. Wbrew obawom, że brytyjskie referendum będzie stymulowało nastroje antyunijne, w większości krajów nastąpił wzrost poparcia dla UE i integracji. Angela Merkel ma najwyższe od 10 miesięcy wyniki poparcia, za UE są Austriacy i Duńczycy, nawet w Holandii spadło poparcie dla partii „wyjścia”.
Polacy też ciągle nie stracili entuzjazmu do Unii, ma ona zdecydowanie więcej sympatyków niż PiS, który lubi odwoływać się do woli suwerena. Może czas uwzględnić, co o UE myśli suweren i jednak spróbować korekty polityki zagranicznej? Dotychczasowa jest dość obciachowa, jeden z głównych sojuszników wypiął się, wybierając Brexit, drugi – USA, ustami swego prezydenta sztorcuje, że Sojusz z Ameryką musi być oparty na wartościach, które władza PiS łamie. Za taką podmiotowość w relacjach międzynarodowych dziękuję.
Nie lubię teorii spiskowych, jednak jak obserwuję niektóre drobne z pozoru decyzje przedstawicieli obecnej władzy – zerwanie współpracy z Martinem Pollackiem przez Instytut Polski w Wiedniu, zatrzymanie na granicy ukraińskiego zespołu Ot Vinta i tłumaczenie tej decyzji przez ministra Mariusza Błaszczaka zgodne ze skryptem bojówkarzy ze środowisk narodowców, zakłamywanie historii podczas ważnych międzynarodowych wydarzeń, smoleńskie ulotki podczas szczytu NATO, telewizja cenzurująca Baracka Obamę – to jest albo chaos, albo działalność o charakterze agenturalnym.
Na szczęście są miejsca, gdzie można odzyskać poczucie sensu i przekonanie, że nawet jeśli świat zwariował, to jeszcze nie wszyscy oszaleli. W tygodniu miałem okazję odwiedzić Lubiąż, a tam Slot Art Festiwal i II Nie-Kongres Animatorów Kultury. Wielka radość zobaczyć ludzi, którzy robią rzeczy wielkie, nie zdając sobie z tego sprawy, bo wydaje im się, że po prostu zajmują się drobiazgami. Suma tych drobiazgów w przypadku Slot Art Festiwal daje jedno z najciekawszych wydarzeń na polskiej mapie społeczno-kulturalno-artystycznej. Jest ono dowodem na opisywaną w poprzednim wpisie potrzebę i zdolność do autonomii, samoorganizacji obok istniejących struktur po to, by realizować siebie i swoje projekty.
Nie, nie chodzi o wewnętrzną emigrację w sfery autonomii, chodzi o to, że autonomia jest warunkiem skutecznego zaangażowania w kontrolę i zmienianie struktur, tak by swą skłonnością do totalności nie zdominowały życia społecznego i kulturalnego. Pamiętając o tym, wybrałem się więc też na Skwer Martina Luthera Kinga, by wraz z innymi uczestnikami pikiety KOD zamanifestować swój sprzeciw wobec scharakteryzowanej powyżej polityki obecnych władz.