Idę, więc jestem

20160312_142231

Warszawska demonstracja w obronie demokracji dobrze spuentowała mijający tydzień. Tydzień hejterskich przemówień Jarosława Kaczyńskiego i Andrzeja Dudy, wyroku Trybunału Konstytucyjnego i opinii Komisji Weneckiej.

Beata Szydło mogła na zakończenie sekwencji wydarzeń przejąć inicjatywę, jednak stanowiskiem przedstawionym przez rzecznika Rafała Bochenka pogłębiła impas, pokazując brutalną arogancję połączoną z żałosną bezradnością.

O oczywistościach nie ma co pisać, najlepiej kwituje je opinia Komisji Weneckiej, najbardziej precyzyjna historia przekształcania Polski z państwa prawa do państwa Prawa i Sprawiedliwości. Komisja wskazała też, że tylko my, Polacy, możemy rozwiązać kryzys, pierwszym krokiem do deeskalacji konfliktu jest opublikowanie, czyli uznanie wyroku Trybunału Konstytucyjnego z 9 marca. Dziś rząd ustami swego rzecznika zrezygnował z tej możliwości. Odpowiedzią była kolejna tłumna manifestacja w obronie demokracji.

Co dalej? Odpowiedź należy do rządzącej większości, bo widać, że opór społeczny przeciwko bezprawiu nie słabnie. Przeciwnie, staje się nawykiem, rodzajem obywatelskiej rutyny podsycanej każdym kolejnym plugawym przemówieniem Jarosława Kaczyńskiego, do którego dołączył ostatnio Andrzej Duda. Nie ma zgody na konstytucyjny przewrót, to jasne – i jasne są sygnały zarówno z kraju, jak i z zagranicy. Jarosław Kaczyński może trwać w paranoicznym amoku, ale traci kolejne argumenty. Coraz częściej pojawia się pytanie, czy wobec ich braku w grze nie pojawi się argument przemocy?

I to jest właśnie najważniejsze teraz pytanie. Nie można ustąpić w walce o zasady, czyli obowiązującą i przyjętą wolą narodu (w powszechnym referendum) konstytucję. Zasad tych trzeba bronić z pełną stanowczością. Narasta jednak świadomość, że oponent, dzisiejszy obóz władzy, nie zamierza respektować tych zasad i na ich kwestionowaniu opiera swój projekt „dobrej zmiany”. W efekcie doszliśmy do ściany, musi nastąpić przełom. W komentarzach prasowych czuć coraz wyraźniej „zapach prochu”.

Piszę w cudzysłowie, traktując ten zapach metaforycznie. Z realnej polityki nigdy jednak nie można wykluczyć przemocy, ale jest ona zawsze produktem szczególnego procesu doskonale opisanego w antropologii polityki. Polega on na uruchomieniu w dyskursie publicznym i sporze politycznym mechanizmu „pasji mimetycznej”, zjawiska opisanego przez zmarłego niedawno antropologa Rene Girarda. Pasja mimetyczna, naśladowcza to odpowiadanie na ciosy podobnymi ciosami: Jarosław Kaczyński określa nas drugim sortem, my w odpowiedzi wynajdujemy inne inwektywy; Andrzej Duda po pałkarsku definiuje wroga, więc w odpowiedzi redukujemy go do moralnego karła niegodnego swego stanowiska.

W rezultacie polaryzacja typowa dla dyskursu politycznego pogłębia się i podporządkowuje sobie całą przestrzeń społeczną. Na konsolidację plemienia PiS odpowiada konsolidacja plemienia obrońców demokracji, odwołująca się do innych wzorów kulturowych, cywilizacyjnych. Doskonałym wyrazem takiej totalnej polaryzacji jest koncepcja podziału polskiego społeczeństwa na „dwie Polski”, jaką proponuje np. Zbigniew Mikołejko. Ciągle jeszcze, poza pojedynczymi zapowiedziami, potrafimy uniknąć tej totalnej polaryzacji. Koncepcja Mikołejki napotkała mocną krytykę, pytanie jednak, jak długo zachowamy odporność? Kiedy ulegniemy tej pierwotnej pasji odpłaty, odpowiadaniu wet za wet? To wtedy właśnie otwiera się przestrzeń dla przemocy, która inaczej jest bezskuteczna, nawet jeśli brutalna.

Za wszelką cenę musimy ustrzec się przed logiką my-oni. Tak właśnie wydawało się, że był podzielony świat w okresie PRL, na skonsolidowany obóz przeciwników i zwarty obóz władzy. Skuteczność polityczna wymagała zapewne takiej polaryzacji, jednak stała się hipostazą zasłaniającą różnorodność postaw. Cenę za to płacimy dziś, PiS i jego legitymizacyjna retoryka polega właśnie na zakwestionowaniu tej fundującej III Rzeczpospolitą hipostazy.

Nie można podobnego błędu popełnić dziś. Stawką jest nie tylko uniknięcie przemocy i ryzyka wojny domowej, ale i przyszłość. Pisałem już, że nie jest problemem odsunięcie PiS od władzy. Problemem jest model polityczny na czas po Kaczyńskim i projekt dla Polski w świecie, który nadchodzi. Nie powstanie on w wyniku morderczego napięcia my-oni, może być tylko wytworem społecznej różnorodności, która ginie, przytłoczona politycznym sporem.

Dlatego dziś z dużym uznaniem patrzę na to, co robi Razem, choć ich koncepcję „trzeciej drogi” otwarcie krytykowałem. Teraz ją doceniam, bo właśnie ową polaryzację my-oni rozszczelnia, problematyzuje pole sporu i powoduje w efekcie, że trudniej wpaść w morderczą dynamikę polityki opartej na odpłacie. Razem podejmuje wielkie ryzyko, może za swą strategię zapłacić wysoką polityczną cenę. Stawkę widać było dziś, samotne namioty Razem pod KPRM i dziesiątki tysięcy maszerujące nieopodal spod Trybunału. Ale ta strategia ma sens, bo może nas uchronić od katastrofy.

20160312_130619

Chodzi o to, byśmy nie dali sobie narzucić agendy i paranoicznej retoryki Jarosława Kaczyńskiego, przekonującego, że jest głosem narodu, a naprzeciw stoi monolit obozu zdrady. Nie, po jednej stronie jest organizacja polityczna uzurpująca sobie prawo do działania ponad prawem, a po drugiej zróżnicowane, złożone społeczeństwo, którego nie da się zredukować do prostych plemiennych haseł. Musimy dostrzec, że ta różnorodność jest nie tylko po stronie przeciwników PiS, ale także po stronie tych, którzy na tę partię głosowali i ją nadal popierają.

Przemoc to jedno z mediów komunikacji społecznej, pojawia się wówczas, gdy przestają działać inne kanały. Nie dajmy się podzielić na plemiona, unikajmy pokusy fałszywej jedności, szukajmy możliwości porozumiewania się. Nawet, a zwłaszcza wtedy, gdy łatwiej i przyjemniej maszerować w tłumie myślących podobnie.