Społem. Szanse dla lewicy
Razem błądzi czy nie błądzi, gdy buduje swą pozycję na politycznej scenie, deklarując: „jesteśmy trzecią możliwością”?
Ciekawa dyskusja rozgorzała w internetach po publikacji krytycznego wobec Razem tekstu Adama Leszczyńskiego. Leszczyński, wyborca Razem, zarzuca partii, że polityka „trzeciej możliwości” oznacza skazywanie się na marginalizację.
Nie byłem wyborcą Razem, przyjąłem natomiast z akceptacją decyzję tej partii o samodzielnym starcie w wyborach. A po wyborach nigdy nie zarzucałem, że to właśnie dzięki tej decyzji lewicowa reprezentacja znalazła się po raz pierwszy poza Sejmem. To już jednak historia, teraz stawką jest przyszłość. Czy trzecia możliwość Razem jest dobrą na przyszłość receptą?
Przypomnę fragment wieńczący manifest Razem:
Budujemy RAZEM, żeby odzyskać demokrację dla obywateli. Demokracja to nie puste słowo, to nie hasło na transparencie. To nie tylko instytucje i regulacje. Demokracja to także warunki umożliwiające ludziom godne życie i uczestnictwo w życiu publicznym. Demokracja w Polsce będzie stabilna tylko wtedy, gdy po jej stronie będzie stała zdecydowana większość społeczeństwa. Musimy przekonać do niej także tych Polaków i Polki, którzy utracili wiarę, że taka społeczna demokracja i wiarygodna polityka są możliwe. Nie zrobimy tego, stojąc na jednej platformie ze skompromitowanymi przedstawicielami elit politycznych i biznesowych. Nasze miejsce jest nie na platformach, lecz „na dole”: na demonstracjach w obronie praw pracowników i praw obywatelskich, na blokadach eksmisji, wśród organizujących opór przeciwko łamaniu praw zwykłych ludzi.
Pytanie zasadnicze, jakie pojawia się w dyskusjach, czy Razem jest w stanie uzyskać cele z pierwszej połowy cytowanego akapitu samodzielnie, nie działając razem z prodemokratycznym mieszczaństwem, które dominuje w manifestacjach organizowanych przez KOD? Moim zdaniem takiej szansy nie ma, z kilku względów.
Po pierwsze, dyskurs publiczny. Już o tym pisałem – dominujące w sferze publicznej narracje organizujące debatę polityczną są zawsze binarnie spolaryzowane. Przez transformacyjne 25 lat debatę napędzało napięcie między narracją sukcesu i narracją zdrady. W tej chwili polaryzacja przesunęła się na narrację obrony wolności i demokracji, której ciągle odpowiada PiS narracją zdrady.
Nieoczekiwane pojawienie się na scenie Nowoczesnej, w której większość aktywnych członków jest owszem, beneficjentami III RP, ale nie było jej głównymi architektami, wytrąciło PiS istotny oręż. Strategia rewolucyjnego marszu obliczona była na rozjeżdżanie Platformy jako siły winnej wszystkich nieszczęść. Platforma przestała być jednak z dnia na dzień tematem, bo stała się nim demokracja, temat firmowany przez pozapartyjny ruch społeczny.
Polityczne argumenty PiS, że rząd i parlament robią tylko to, co wcześniej PO, tracą sens, bo w odpowiedzi pada: przecież nikt nie broni PO (nawet sama Platforma robi to anemicznie), bronimy pryncypiów.
Przy takiej polaryzacji trudno wpisać się z trzecią możliwością, która buduje częściowo na narracji zdrady, a częściowo na narracji obrony demokracji, bo z punktu widzenia spolaryzowanej sfery publicznej taka synteza jawi się jako brak pomysłu, a nie pomysł. Patrząc z tej perspektywy, sądzę, że lepszą strategią jest dołączenie do narracji demokratycznej oraz zastąpienie retoryki z narracji zdrady (o oligarchach, beneficjentach i sierotach po III RP) konstruktywną opowieścią o projekcie przyszłej Polski.
Tu z kolei pojawia się drugi problem – możliwości takiej opowieści. Jak zbudować Polskę demokratyczną, wolną od wad III Rzeczypospolitej? Zrąb takiej wizji nawiązującej do tradycji kościuszkowskiej przedstawiałem w jednym z wcześniejszych wpisów. Formacja lewicowa, jeśli chce zbudować trwałą pozycję na scenie politycznej, nie może reprezentować średnioklasowego prekariatu, musi dotrzeć do polskiej „milczącej większości”, zdepolityzowanych i nieuczestniczących w sferze publicznej klas ludowych.
Argumenty socjalne są na pewno ważne, niemniej ważna jest symbolika. I tu dochodzimy do chyba kluczowej kwestii: nie ma szansy na masowe poparcie projekt czysto laicki, konieczne jest otwarcie na wrażliwość religijną.
Socjalizm brytyjski czerpał swoją siłę zarówno z marksowskiej krytyki, jak i z chrześcijańskiego metodyzmu – ważnym elementem walki emancypacyjnej robotników było budowanie własnych kaplic, niemniej ważnych niż spółdzielnie spożywców. Doświadczenie Ameryki Południowej z kolei pokazuje siłę ruchów opartych na teologii wyzwolenia.
W Polsce taką syntezą była pierwsza, sierpniowa Solidarność – socjalistyczny i demokratyczny (czy komunistyczny, jak przekonuje Jan Sowa) de facto program społeczno-gospodarczy łączyła ona z obecnością religii. Ciekawym dokumentem tej syntezy jest nie tylko program Solidarności z tamtych czasów, ale i „Etyka solidarności” Józefa Tischnera.
Ktoś powie, że przecież w ten sposób dociera do swego elektoratu PiS, właśnie łącząc narrację religijną z socjalną. To prawda, tylko że PiS klas ludowych nie reprezentuje, o czym szybko się one przekonają. Chodzi o to, żeby dobrze zrozumieć projekt PiS i wykorzystując tę analizę, zaproponować alternatywę. Nie mam w tej chwili pojęcia, jak mogłaby wyglądać taka synteza odwołująca się zarówno do tradycji kościuszkowskiego demokratycznego sojuszu wszystkich stanów, jak i do solidarnościowej tradycji wielowymiarowego, inkluzywnego ruchu społecznego. Tym bardziej trudno mi też naszkicować projekt polityczny, który mógłby czerpać siłę z takiej syntezy.
Jestem natomiast pewny, że szansą dla lewicy jest obecnie budowa szerokiego prodemokratycznego sojuszu i budowa pozytywnego projektu przyszłej Polski, który nie będzie polegał głównie na negacji okresu transformacji i III RP.