Zemsta Zwykłego Człowieka. Inteligent przeprasza Kowalskiego

Kogo obchodzi Trybunał Konstytucyjny? Takie pytanie pojawiło się w odpowiedzi na larum wszczęte po nocnym zamachu parlamentarnej większości na tę instytucję.

Bo w ślad za alarmem nie ruszyła masowa mobilizacja obrońców zagrożonej instytucji. Ruszyła natomiast fala interpretacji: lud nie interesuje się Trybunałem, tylko konkretami – jak obiecane 500 zł. Lud został zdradzony przez elity i dawno już został przez państwo porzucony.

Ziemowit Szczerek przekonuje, że wybory były polskim czarnym Majdanem, buntem przegranego ludu przeciwko szlachce III Rzeczpospolitej. Wojciech Orliński w tym samym numerze „Wyborczej” domaga się, by elity, które zawsze sobie dadzą radę, zajęły się prawami Nowaka i Kowalskiej.

Czy jednak rzeczywiście skład dzisiejszego parlamentu jest wynikiem zemsty Zwykłego Człowieka? Czy rzeczywiście PiS doszedł do władzy głosami pognębionego ludu? Kto jest Zwykłym Człowiekiem, z którym tak pracowicie rozmawiała premier Beata Szydło w trakcie kampanii wyborczej?

Można było posłuchać w przemówieniu wieńczącym kampanię PiS: to piekarz w nocy piekący bułki, by od rana mógł ciężko pracować ojciec prowadzący z synami rodzinną firmę. Nad ich spokojem czuwają całą dobę strażacy, nad których losem też pochyliła się przyszła premier. Rozmawiała też z państwem Elbanowskimi.

Wystarczy też spojrzeć na przepływy elektoratu: największe były w grupach, które określić najłatwiej wielkomiejską klasą średnią, oraz rolnikami, których też już w coraz większym stopniu zaliczyć można do klasy średniej.

Nie lud dał legitymację PiS do rządzenia. Jak już pisałem, PiS jest w istocie partią antyludową – wycofanie się z obowiązku szkolnego dla 6-latków uderzy najbardziej właśnie w klasę ludową. To dzieci ludu, i tak mające najmniejszą szansę na pobyt w przedszkolu, stracą jeszcze bardziej, idąc później do szkoły i idąc później do przedszkola, bo nie będzie miejsc dla trzylatków.

Obietnice wyborcze, również czysto ekonomiczne, jak 500 zł i niższy wiek emerytalny, wcale nie poprawiają sytuacji ludu, tylko obliczone są na klasę średnią. Lud już dawno zapomniał, co to jest praca na etat, a tym samym pożegnał się z wizją emerytury. Itd.

Polski lud, którego teraz zaczęliśmy gorączkowo poszukiwać i przepraszać za opuszczenie, zawsze był tworem mitycznym, by przypomnieć młodopolskie chłopomaństwo. Lud był postrzegany albo jako źródło pierwotnej energii, albo jako ciemna siła gotowa do najbardziej ponurych zachowań.

Dobry lub zły zawsze był traktowany jako przedmiot obowiązku i inteligenckiej troski. Wytłumaczmy ludowi, czym jest demokracja; nauczmy jeść nożem i widelcem; pokażmy, na czym polega teatr. Niezależnie od intencji trosce tej towarzyszyły paternalizm i przekonanie, że elita sobie poradzi, ludowi zaś trzeba pomóc.

Nie kwestionując faktu, że ludowi w Polsce żyje się ciężko, to nie lud i jego problemy są jednak źródłem politycznej sytuacji. Nie mamy czarnego Majdanu, tylko coś w rodzaju wojny domowej w polskiej inteligencji i klasie średniej.

Pytanie więc, dlaczego tak wielu przedstawicieli inteligencji i klasy średniej zagłosowało na partię niekryjącą, że nie uznaje modelu liberalnej demokracji? Najwyraźniej przekonali się, że ta właśnie partia najlepiej zapewni im utrzymanie średnioklasowego statusu materialnego i symbolicznego symbolicznego oraz prestiżu. To, że konsekwencją tego wyboru może być wewnętrzne zamknięcie i utrata wielu przywilejów wynikających z przynależności do Europy? Warto przyjrzeć się statystykom i zobaczyć, czy rzeczywiście aż tak wiele osób korzystało z Erazmusa i innych możliwości kosmopolitycznego bratania się z resztą świata.

Widocznie liberalne wartości dla rosnącej części polskiej klasy średniej nie są ważniejsze do tego, by żyć zgodnie ze swoją wizją dobrego życia i poczucia godności. Przeciwnie, mogą być traktowane jak źródło niepokoju i destabilizacji, są synonimem konkurencji w globalnym wymiarze w grze, w której na otwartym polu nie mamy zbyt wielkiej szansy ze względu na niedostatek kapitału i technologiczne zapóźnienie.

Czemu więc nie spróbować lekkiego przymknięcia, narodowej symbolicznej mobilizacji i oparcia gospodarki w większym stopniu na wewnętrznym rynku i tradycyjnym, sprawdzonym historycznie wyzysku ludu? A to, że w zamian nie obejrzy się „Śmierci i dziewczyny” w teatrze? Czyż nie przyjemniej i bardziej wspólnotowo pośpiewać patriotyczne pieśni na uroczystym capstrzyku w intencji któregoś z powstań?

Czy i kiedy wychylone w prawicowo-tradycjonalistycznym kierunku wahadło wróci na bardziej liberalną pozycję?

Kontekst zewnętrzny nie sprzyja, narodowe wzmożenie może potrwać i wręcz krzepnąć. Co więc robić – warto zapytać po leninowsku. To, co w Brazylii zrobił Ignacio da Silva Lula – pójść do ludu, ale nie w roli kulturträgera, zatroskanego inteligenta – budziciela. Pójść więc z czym? Cdn.