Krzyczcie, Chiny!
Teatr Powszechny zafundował swym widzom „Krzyczcie, Chiny!”. Sztukę autorstwa Sergieja Tretiakowa wystawił Paweł Łysak.
Jak przypomina Teatr:
Sztuka opowiada o buncie przewoźników w porcie chińskim przeciwko brytyjskim eksploatatorom. Polska premiera tekstu Tretiakowa, w reżyserii Leona Schillera, odbyła się w lwowskim teatrze w 1932 roku. Przedstawienie spotkało się z radykalną krytyką konserwatywnej prasy i entuzjazmem widowni.
Spektaklowi towarzyszy publikacja „Teatr jest walką”, tworząca dla dzisiejszej interpretacji sztuki Tretiakowa kontekst. Zamiast więc opowiadania tego, co się na teatralnych deskach dzieje (zapraszam po prostu na spektakl), poniżej tekst mojego autorstwa, który książeczkę „Teatr jest walką” otwiera. Z kolei w Dwutygodniku.com można przeczytać tekst prof. Krystyny Duniec „Lewackie widma”.
Świat, który nadchodzi
Mapa to nie jest terytorium, stwierdził przed laty Alfred Korzybski. Tylko dosłowne, w skali 1 do 1 odwzorowanie mogłoby stworzyć mapę doskonałą, kopię samego terytorium. Poszukiwaniem takiej doskonałości zajął się Jorge Luis Borges w swych utworach lecz przecież istota mapy nie polega na detalicznej doskonałości. Sposób, w jaki reprezentuje ona terytorium jest wyrazem władzy kartografa i jego mocodawców.
Setki książek napisano o początkach kapitalizmu, Rewolucji przemysłowej i o tym, jak pasterze owiec zamieszkujący stosunkowo niewielką wyspę pod drugiej stronie Kanału La Manche przekształcili się w marynarzy i zbudowali imperium, nad którym nie zachodziło Słońce. Znakomitym streszczeniem tej historii jest niezwykły dokument odkryty w 2009 r. w Bibliotece Bodlejskiej w Oksfordzie. To mapa Seldena, dzieło sztuki i jednocześnie doskonały wytwór
XVII-wiecznej angielskiej kartografii. Mapa powstała najprawdopodobniej ok. 1610 r., kiedy Chiny rzeczywiście były Państwem Środka, potęgą zamieszkałą przez blisko 200 mln mieszkańców. Jeśli ktoś potrzebował wzorów zaawansowanych technologii, wysokiej kultury kulinarnej czy pomysłów na nowoczesny biznes, jechał po inspiracje do Chin. Tak robili w XVI wieku Portugalczycy i Hiszpanie, Anglicy zabrali się jednak do sprawy inaczej.
Niezwykłość mapy Seldena polega nie tylko na kunszcie artystycznym, z jakim została wykonana i na geograficznej dokładności. Różni się ona od ówczesnych produkcji chińskich tym, że ukazuje lądowe masy od strony morza: chińskie wybrzeże, Filipiny i inne wyspy pokazane są jako punkty połączone gęstą siatką linii – to morskie trasy handlowe. One właśnie organizują świat Seldena, tworzą siatkę na której rozpięte są geograficzne punkty. Odkryta w Oksfordzie mapa jest kwintesencją rewolucji mentalnej, jaka rozpoczęła się na Wyspach Brytyjskich w epoce elżbietańskiej. Polegała ona na redukcji złożoności fizycznego, geograficznego świata do uproszczonej reprezentacji ukazującej to, co najważniejsze – sieci kluczowych połączeń służących przepływom towarów, pieniędzy, wiedzy.
Powstało coś w rodzaju internetu, w którym funkcję informacyjnych pakietów pełniły okręty Royal Navy i statki marynarki handlowej. Już w XVIII wieku Koronie służyło sześć tysięcy statków reprezentujących jedną trzecią kapitału stałego zainwestowanego na Wyspach. Wielokrotnie więcej, niż miał największy wówczas rywal, Francja. Mapa Seldena pokazuje efekt przemiany, gdy wspomniani pasterze owiec odwrócili się plecami do lądu i zobaczyli przed sobą cały świat jednocześnie odkrywając, że kluczem do hegemonii jest kontrola sieci cyrkulacji kapitału.
Istotę rewolucji intelektualnej, jakiej wyrazem jest mapa Seldena łatwiej zrozumieć używając porównania ze świata komputerów. Graficy posługują się dwoma sposobami zapisywania obrazów: bitmapowym i wektorowym. Pierwszy polega na ekstensywnym, dosłownym odzwierciedleniu oryginalnego obrazu za pomocą bitów informacji. Zapis wektorowy ma charakter intensywny i polega na redukcji obrazu do matematycznej formuły. Sposoby te nie dają tożsamych wyników, tak jak nie były tożsame mapy używane przez Chińczyków i mapa Seldena. Na chińskich mapach widać wielbłądy przewożące jedwab, przyprawy, herbatę. Na mapie Seldena, gdy zedrze się z niej artystyczny makijaż, widać cyrkulujący w sieci kapitał. Reszta, czyli terytorium właśnie, to estetyczny naddatek nie mający znaczenia dla istoty procesu akumulacji – przestrzeń uległa anihilacji przez czas odmierzający przyspieszające nieustannie tempo cyrkulacji kapitału, jak pisał Karol Marks w „Zarysie krytyki ekonomii politycznej”.
Mocą tej anihilacji olbrzymie obszary Chin, Indii, Afryki zamieszkałe przez nieprzeliczone rzesze ludzi przekształcały się w punkty – w tej wektorowej perspektywie skala przestawała być istotna. Co z tego, że ujmując rzecz ekstensywnie potencjał Chin był kilkudziesięciokrotnie większy od brytyjskiego, skoro ulokowano go w przestrzeni, która błyskawicznie zaczęła tracić na znaczeniu w konkurencji ze światem wykreowanym przez Seldena, Newtona i im podobnych. Brytyjczycy nie musieli nawet podbijać Chin, rozpostarli nad nimi sieć swojej kontroli. Państwo Środka nie było im potrzebne jako terytorium, by uczestniczyć w procesie akumulacji.
Dziś, gdy prasa donosi, jak to brytyjski rząd Davida Camerona chętnie rozmawia z Chińczykami o możliwości zaangażowania chińskiego kapitału w rozwój sektora energetycznego, zwłaszcza najbardziej kapitałochłonnych elektrowni atomowych; gdy Chińczycy przejmuję kontrolę nad portem w Pireusie; gdy chińskie rezerwy dolarowe liczone w bilionach dolarów trzymają w szachu Stany Zjednoczone, rodzi się pokusa by stwierdzić – Chiny wracają do swej historycznej roli wyrastając na światowego hegemona.
Swój coraz szybszy powrót do historii Chiny zaczynają oczywiście od rysowania map, które definiują przestrzeń suwerenności i potencjalne kierunki ekspansji. Stąd nagle zaogniają się spory o prawdziwe i wirtualne wyspy prowadząc do zaostrzenia stosunków dyplomatycznych z Japonią, Koreą Południową, Wietnamem. Czy jednak od tych potyczek zależy przyszłość świata i przyszła w nim pozycja Chin? Czy Rosja, która zdecydowała zakwestionować dotychczasową mapę swej suwerenności i narysowała nową anektując Osetię Południową oraz Krym rzeczywiście odbudowała imperialny status?
Lekcja, jakiej dostarcza uważna lektura mapy Seldena podpowiada, że to jest ciągle gra w starą grę polegającą na przesuwaniu granic w ramach istniejącego opisu rzeczywistości. Wyraża się w niej raczej bezsiła, niż prawdziwa moc. Bo moc wynika ze zdolności do zaproponowania zupełnie nowej mapy świata, która tak go zrekonstruuje, że otworzy nowe możliwości kontroli i nowe źródła akumulacji. Dziś taki projekt konsekwentnie realizują Amerykanie. Doskonale jego zamysł oddaje wstęp do manifestu „Cyberspace and American Dream: A Magna Carta for the Knowledge Age” (Cyberprzestrzeń i amerykańskie marzenie: Wielka Karta Epoki Wiedzy), która w 1994 r. posłużyła Republikanom za dokument programowy w ówczesnych wyborach do Kongresu. Czytamy w niej: „Centralnym wydarzeniem 20 wieku było zwycięstwo nad materią. W technologii, gospodarce i polityce bogactwo rozumiane jako zasoby fizyczne zaczęło tracić na wartości i znaczeniu. Moc umysłu wyrasta wszędzie ponad brutalną siłę rzeczy”.
Jednym z autorów tego gnostyckiego wręcz dokumentu był znany futurolog Alvin Toffler, a cały znacznie dłuższy tekst doskonale wyraża zarówno stan ducha, jak i program Imperium na XXI wiek: redefinicja przestrzeni przez wprowadzenie doń nowego wymiaru – informacji i wykreowanie nowej rzeczywistości. Wybitny badacz współczesności, socjolog Manuel Castells nadał jej miano rzeczywistości hybrydowej. Różnica między „tradycyjnym” światem trójwymiarowym i czterowymiarową rzeczywistością hybrydową, to jak różnica między światem fizyki klasycznej i kwantowej. Oba sposoby opisu dotyczą tej samej obiektywnie rzeczywistości, wynikają z nich jednak całkowicie odmienne możliwości rozumienia i kontroli.
Po anihilacji przestrzeni przez czas teraz następuje anihilacja czasu przez informację – Castells przekonuje, że w przestrzeni hybrydowej należy mówić o bezczasowym czasie, akumulacja kapitału odbywa się w coraz bardziej szalonym rytmie high frequency trading, gdzie źródłem spekulacyjnych zysków są różnice kursowe wynikające z milisekundowych różnic w kolejnych iteracjach giełdowej gry. W rytm tych impulsów w świat płyną sygnały kontroli i dominacji: sterowane przez satelitarny system pozycjonowania GPS drony albo niosą bomby w różne miejsca świata albo już niedługo zaczną przenosić paczki z Amazona.
System GPS to współczesny odpowiednik mapy Seldena, a dokładniej mentalnej i intelektualnej rewolucji jaką tamta mapa oznaczała. Mieszkańcy Wysp Brytyjskich w epoce elżbietańskiej odwrócili się plecami do lądu i spojrzeli na świat z perspektywy morza. Amerykanie odwrócili się plecami do Ziemi, by spojrzeć w kosmos i z perspektywy kosmosu konstruować przestrzeń swojego imperium. GPS jest materialną realizacją tej zmiany, która zamieniła punkty na Ziemi w abstrakcyjne, cyfrowe koordynaty, za pomocą których można koordynować i kontrolować globalne zasoby służące akumulacji.
W całej tej operacji najmniej ważny jest podbój kosmosu, choć w projekty kosmiczne idzie w Stanach Zjednoczonych coraz więcej prywatnych inwestycji. Kluczowa jest zmiana perspektywy, redefinicja przestrzeni i narzucenie własnej metryki. Hasło cytowanego wcześniej manifestu Magna Carta for the Knowledge Age pozornie tylko jest dokumentem gnostyckim, kwestionującym ważność materii i zasobów fizycznych. Dostęp do nich zależy jednak od kontroli nad wiedzą i przepływem informacji. Czy jednak Chińczycy lub Rosjanie nie rozumieją wyzwania? Czy nie inwestują podobnie jak Amerykanie w eksplorację kosmosu i czy Glonass nie jest konkurentem dla GPS?
Nie sposób w tej chwili wyrokować, na ile są to oryginalne projekty, a na ile polegają na naśladowaniu bez przyjęcia istoty tego etapu modernizacyjnego projektu. Jak dotąd nikt poza Amerykanami nie ma zdolności kontroli poprzez informację całej przestrzeni. Jak dotąd tylko Amerykanie w oparciu o tę możliwość globalnej kontroli tworzą nowy model kapitalizmu, w którym źródłem akumulacji jest eksploatacja pracy kognitywnej. Jak w „Matriksie” setki milionów (użytkowników Facebooka jest już 1,5 mld – więcej niż mieszkańców Chin) darmowych pracowników podłączają swe mózgi do Sieci.
Każde kliknięcie myszką, każde wpisane słowo zmienia entropię hybrydowej przestrzeni, jest więc zgodnie z prawami termodynamiki pracą par excellence. Ta właśnie praca polegająca na nieustannym przesuwaniu bitów informacji, budowaniu chwilowych struktur semantycznego ładu i efemerycznych hierarchii znaczenia i sensu jest źródłem wartości dodatkowej. Strukturalnie użytkownicy Sieci niczym się nie różnią od kulisów – bohaterów dramatu Krzyczcie, Chiny! Nie mają żadnego wpływu na znajdujący się na zewnątrz świat swoich panów i mają tylko ograniczony wpływ na ich działania.
Czy jest zatem możliwa alternatywa? Niewątpliwie rośnie głód alternatywy objawiający się w renesansie myślenia utopijnego. Co jednak znamienne, pragnienie to ma konserwatywny charakter, polega na powrocie starego tematu, jaki pojawił się podczas krytyki systemu kapitalistycznego w fazie imperializmu, na przełomie XIX i XX wieku. Imperializm miał być symptomem osiągnięcia przez system granic możliwości rozwoju i akumulacji, kapitalizm miał się załamać pod ciężarem własnych sprzeczności. Kres ten miała przyspieszyć rewolucja komunistyczna jednocześnie fundując alternatywy porządek.
Eksperyment z realizacją komunistycznej utopii poznaliśmy. To realny socjalizm upadł pod ciężarem własnych sprzeczności, przegrywając konfrontację z realnym kapitalizmem, który zregenerował się redefiniując przestrzeń eksploatacji. Współcześni krytycy kapitalizmu twierdzą, jak Paul Mason w najnowszej swej książce Postcapitalism, że teza o wyczerpaniu systemu była przedwczesna sto lat temu, zyskała jednak na aktualności dzisiaj. System, w którym źródłem wartości dodatkowej ma być eksploatacja pracy kognitywnej, jest wewnętrznie sprzeczny, bo w pracy kognitywnej środkiem produkcji są mózgi należące do pracujących, a nie do kapitału. Kognitariusze zawsze więc mogą w ramach buntu tworzyć alternatywne sieci kooperacji i produkcji, jak dowodzą tego choćby twórcy oprogramowania GNU/Linux lub wikipedyści.
Niestety, nawet jeśli kontrolują oni swoje mózgi i są w stanie tworzyć alternatywne sieci produkcji, to jednak nie kontrolują przestrzeni, w której ta produkcja się odbywa. A dopóki odbywać się ona będzie w przestrzeni hybrydowej współczesnego imperium, dopóty nawet alternatywna praca służyć będzie kapitałowi i jego akumulacji. Fiasko projektu socjalistycznego pokazało, że alternatywa nie może istnieć we wspólnej przestrzeni z kapitalizmem, bo prędzej czy później ulegnie apropriacji, wchłonięciu.
Inni krytycy, jak Jason W. Moore, zwracają uwagę, że źródłem upadku kapitalizmu będzie osiągnięcie naturalnych barier dla akumulacji wynikających z ograniczoności zasobów potrzebnych do materialnej reprodukcji systemu: zasoby surowców, pojemność środowiska, zasoby taniej i darmowej pracy kończą się, a trwający od 2008 r. kryzys jest symptomem nadchodzącego cywilizacyjnego kresu i upadku systemu.
Co miałoby go zastąpić? Komunizm, ale prawdziwy, bo ten realizowany w Związku Sowieckim i Chinach nic wspólnego z komunistyczną ideą nie miał, przekonuje w Polsce Jan Sowa, a w Stanach Zjednoczonych McKenzie Wark. Komunizm Aleksandra Bogdanowa, napędzany antropokosmiczną wizją nowej przestrzeni rozwoju ludzkości zbudowanej na gruzach kapitalizmu. Tyle tylko, że sam Bogdanow w powieści science-fiction Czerwona gwiazda na miejsce realizacji prawdziwego socjalizmu wyznacza Marsa, jakby czując że na ziemi idea napotka obiektywne trudności.
Głodowi alternatywy towarzyszy obezwładniająca wręcz niezdolność zaproponowania nowej utopii, która nie byłaby powtórzeniem próbowanych już tematów, podejmowanych w nadziei, że tym razem się uda, bo przeciwnik – system jest słabszy i wyczerpany. Ten zawsze jednak ucieka przed alternatywą, rekonstruując przestrzeń dla swojego działania i nawet krzyk wyklętych ludów ziemi zamienia w dochodowy spektakl. Krzyczcie, Chiny! – jakże aktualne, i jakże anachroniczne zarazem.
Dzieje się tak dlatego, że twórcy alternatywnych wizji rzeczywistości osadzają je w przestrzeni, której metryka została stworzona w ramach obowiązującego systemu. Jedynie wyjście poza tę przestrzeń, stworzenie alternatywnej metryki i opartej na niej mapy świata mogłoby uruchomić proces tworzenia rzeczywistej alternatywy. Jeśli ta mapa miałaby przedstawiać świat alternatywny wobec kapitalizmu, musiałaby wyróżniać się jedną zasadniczą cechą – musiałaby być pozbawiona granic. To właśnie idea granicy jest konstytutywna zarówno dla kapitalizmu, jak i związanego z kapitalizmem systemu liberalnej demokracji.
Kapitalizm potrzebuje granicy, by określić zewnętrze będące warunkiem akumulacji. Liberalna demokracja w dotychczasowym ujęciu polega na określeniu, kto jest rzeczywistym podmiotem i może współuczestniczyć w decydowaniu o losie wspólnoty. Nominalnie, zgodnie z tradycją Deklaracji praw człowieka i obywatela wszyscy ludzie rodzą się równi. W historycznej praktyce realizacja tego aksjomatu wymagała krwawych nierzadko walk o uznanie. Walk niezakończonych, czego dowodem status ludzi sans papiere, uchodźców i imigrantów których status najlepiej określa pojęcie nagiego życia opisane przez filozofa Giorgio Agambena. Nominalnie nieistniejący, pozbawieni praw ludzie sans-papiers są niezbędni systemowi, bo karmią go swoją tanią pracą. Jednocześnie „legalni” obywatele Imperium są coraz bardziej zbędni ze względu na koszty wynikające z ich uprawnień, a które obniżają efektywność akumulacji. W efekcie mamy sytuację, kiedy nadpłynność kapitału mierzona ilością gotówki zgromadzonej przez korporacje zbliża się do 20 proc. rocznego PKB w krajach rozwiniętych, a jednocześnie miliony młodych, wykształconych ludzi nie mogą znaleźć zatrudnienia, bo brakuje produktywnych inwestycji.
Świat bez granic oznaczałby koniec kapitalizmu i musiałby być światem, który nie kieruje się logiką wykluczania tylko logiką radykalnego włączenia wynikającą z uznania, że każdy podmiot dysponuje unikatowym potencjałem. Suma tych potencjałów składa się na złożoną różnorodność systemu (społeczności, wspólnoty), z której z kolei wynika jej rezyliencja, czyli zdolność do adaptacji i regenerowania się. Czy jednak świat bez granic jest możliwy? Dziś stajemy wobec coraz bardziej dojmującej świadomości, że niemożliwy jest inny świat, że zwrot w kierunku kosmosu zamiast możliwości nieskończonej eksploatacji i akumulacji uświadomił kruchość i jedyność Ziemi. Ten monogeizm, jak rodzącą się eschatologiczną świadomość nazywa filozof Peter Sloterdijk mógłby być dobrym spoiwem dla świata bez granic. Jego eksplorację trzeba zacząć od naszkicowania nowej mapy. Tylko w ten sposób utopijne marzenie zacznie przekształcać się w rzeczywistość.