Król Edyp, czyli tragedia polskiej lewicy

Na pobojowisku po lewicy trwa dziwny obrzęd. Z jednej strony przedstawiciele i zwolennicy (nie wszyscy) poległej Zjednoczonej Lewicy uprawiają grę oskarżeń, przekonując, że winę za wyborczą porażkę ponosi partia Razem, bo nie chciała razem. Z kolei przedstawiciele i zwolennicy (nie wszyscy) Razem upajają się schadenfreude nad pobitym ZL, jakby odsunięcie ze sceny SLD i Millera było najważniejszą miarą politycznej skuteczności.

Na rozum pojąć tego nie sposób. ZL przegrała, bo mimo czteroczłonowej koalicji nie potrafiła zdobyć zaufania wyborców. Wystawienie na ostatniej prostej na czoło formacji Barbary Nowackiej było zabiegiem poprawnym, ale wyglądającym dość mało wiarygodnie. Gdyby Nowacka odsunęła na bok Millera i Palikota w wyniku demokratycznej, wewnątrzpartyjnej walki o przywództwo, obok uroku i siły swojej osobowości miałaby także mocną legitymację polityczną. A tak wielu obserwatorów, a tym bardziej przeciwników, miało powód do zarzutów, że panowie wystawiają koleżankę, tak jak Jarosław Kaczyński Beatę Szydło. Podobnie jednak mało rozsądny jest triumfalizm Razem, jakkolwiek partii tej udało się przebić przez mityczny próg 3-proc. poparcia, dający prawo do subwencji z budżetu, oraz niemniej mityczny próg 8 sekund zainteresowania mediów.

Zostawmy jednak rozsądek na boku, bo jak się czyta dyskusje na fejsbuku, to trudno jakikolwiek rozsądek odnaleźć. Znaczy – trzeba odwołać się do archetypów i pozarozumowych źródeł ludzkich działań. Skoro niemożliwa okazała się realizacja scenariusza à la baron Muenchausen, czyli odrodzenie od wewnątrz i wyciągnięcie się lewicy samodzielnie z bagna za włosy, nieuchronny okazał się wariant jeszcze bardziej archetypiczny – ojcobójstwo. I tak Adrian Zandberg stał się symbolicznym zabójcą uśmiercającym politycznie Leszka Millera, ucieleśnienie pierworodnego grzechu postkomunistycznej lewicy. Skoro nie dało się tego zrobić od wewnątrz, potrzebna była interwencja zewnętrzna.

Nic za darmo. Gdy na scenie pojawiają się dwie formacje, odwołujące do podobnych wartości, działać zaczyna narcyzm małych różnic. Im bardziej ZL było podobne do Razem za sprawą inkorporacji Zielonych, aktywistów i Barbary Nowackiej, tym bardziej popychało Razem do podkreślania swojej lewicowej prawdziwości i wynikającej stąd nieredukowalnej różnicy wobec ZL jako zaprzeczenia owej prawdziwej lewicowości. Nic nowego, wystarczy poczytać, co się działo na rosyjskiej scenie politycznej przed Rewolucją Październikową czy w Polsce w kontekście Rewolucji 1905 r. i późniejszych procesów.

No dobra, osinowy kołek został wbity w truchło PZPR straszące wampirycznymi wcieleniami w kolejnych lewicowych formacjach, Leszek Miller będzie już co najwyżej straszył w opowieściach dla niegrzecznych dzieci. Czas więc, żeby chór płaczek i płaczków szukających winnych tragedii opuścił już scenę. I czas też, by ojcobójcy nie podążali ścieżką króla Edypa do kolejnej tragedii. Katharsis nastąpiło, pora wrócić do labiryntu życia. A tam znacznie poważniejsze wyzwanie. Minotaur.

Cdn.