Ukraina. Punkt przełomu, czyli daleka droga do pokoju

Normandy_format_talks_in_Minsk_(February_2015)_03

CC BY 3.0 źródło: Wikipedia

Mińsk II to nie nowe Monachium, Jałta czy analogiczne porozumienie z historii. Można pokrzykiwać o zdradzie Ukrainy przez Zachód, niewiele jednak te krzyki zmienią.

W Mińsku – niezależnie od tego, co zapisano w przyjętych dokumentach – nastąpił historyczny przełom. Wystarczy wczytać się w dzisiejsze analizy prasowe, zachodnie i rosyjskie oraz ukraińskie. Miński rozejm nie oznacza pokoju, lecz potwierdza fakt, którego nie chciały dotychczas uznać europejskie społeczeństwa: w Europie trwa wojna, która nie jest lokalnym kryzysem, tylko frontem konfrontacji w ramach walki o nowy geopolityczny ład (pisałem o tym w ubiegłym roku). Ukraina w tej konfrontacji nie jest celem, tylko środkiem, laboratorium, gdzie prowadzony jest eksperyment o nazwie „wojna hybrydowa”.

Jej fundamentem jest zakwestionowanie dotychczasowego ładu międzynarodowego, który Rosja wypowiedziała, anektując Krym i łamiąc tym samym ustalenia Protokołu Budapeszteńskiego. Upadł wówczas dotychczasowy system bezpieczeństwa jądrowego – gwarancje bezpieczeństwa i integralności udzielone Ukrainie, krajowi, który jako pierwszy i jedyny zrezygnował z arsenału atomowego, zostały zanegowane przez jednego z gwarantów, Rosję.

Sama wojna, prowadzona z wykorzystaniem nieoznaczonych „żołnierzy na urlopie”, bez wypowiedzenia i bez oficjalnego uznania przez jakąkolwiek ze stron, mimo że w użyciu jest ciężkie uzbrojenie i giną tysiące ludzi – uniemożliwia stosowanie obowiązujących konwencji międzynarodowych. Pozostaje naga siła ukryta z cynicznymi uśmiechami podczas negocjacji czy konferencji prasowych (czyż nie pamiętamy informacji, że każdy może kupić mundur w sklepie survivalowym?).

Gdy najnowszy „The Economist” ogłosił, że Putin wypowiedział wojnę Zachodowi, można by skwitować, że brytyjski tygodnik reprezentując interes Zachodu, przerzuca winę za sytuację na Rosję i jej wodza. Tyle tylko, że dokładnie to samo pisze prasa rosyjska. Pouczająca jest lektura ostatnich trzech wydań „Niezawisimoj Gazety” (z 11, 12 i 13 lutego). Numery z 11 i 12, opublikowane jeszcze w przed zakończeniem mińskiego szczytu, całkowicie lojalne były wobec stanowiska Kremla – informacje o „kryzysie ukraińskim” były kopiami komunikatów państwowych: w Donbasie nie ma rosyjskich wojsk, Rosja nie jest w sprawę zaangażowana, choć separatystów popiera, Ukraińcy realizują irracjonalny projekt odejścia od swego kulturowego matecznika.

Numer z 13 lutego pochodzi jakby z innej epoki, o sytuacji w Donbasie wypowiadają się Ukraińcy, a ich informacjom o dziesiątkach rosyjskich czołgów i broni ciężkiej nie są przeciwstawione żadne kontrargumenty rosyjskie. Przeciwnie – tytuł artykułu jest znamienity: „Ukraińcy chcą pokoju, ale szykują się na gorsze”. I do tego publicystyka – esej Wiktora Szejnisa o tym, że Rosja przekroczyła Rubikon i przy akceptacji społeczeństwa osunęła się w autorytaryzm. Marzenie o modernizacji zakończyło się, bo okazało się niekompatybilne z istniejącym modelem politycznym. Podobnie w „Nowoj Gazietie” pisał Grigorij Jawlińskij, a obaj autorzy ostrzegają, że przyszłość samej Rosji jest zagrożona z jej winy.

Niestety problem w tym, że jedynym sposobem na utrzymanie reżimu jest polityczna, wojenna mobilizacja, której celem jest konfrontacja z Zachodem, środkiem zaś właśnie Ukraina. Co więc z Zachodem?

W dzisiejszym „Guardianie” ciekawie pisze o tym Natalie Nougayrède, stwierdzając, że Europa w końcu chyba zrozumiała, że skończył się optymistyczny projekt „imperium wartości”, polegający na ekspansji europejskiego modelu na zasadzie uwodzenia jego atrakcyjnością. Ostatnia była Ukraina, której mieszkańcy pokazali, że są gotowi za projekt europejski umierać. Rosjanie pokazali, że są gotowi umierać, podejmując z nim konfrontację. Kantowska idea wiecznego pokoju legła w gruzach, w Europie jest wojna i nie wiadomo, czy tym razem na ratunek Staremu Kontynentowi przyjdą Stany Zjednoczone.

The return of war to the European continent has come as a profound, if delayed, shock to the west. No one, just a year ago, could have imagined that it would come to this. A Europe struggling with its financial and economic woes is caught off guard by Ukraine’s turmoil and Russia’s role in that. Now, we have the immediate flashpoint in eastern Ukraine, which the Minsk declaration announced by the leaders of France, Germany, Ukraine and Russia, aims to address. And then there is the long view, the wider picture to be grasped: and that concerns Europe’s future and its long-term security.

For what we are witnessing is a truly a defining moment for how the continent may look like in the 21st century, in a context where the transatlantic bond is significantly weakened. The key question revolves around how Europe will deal in the future with ensuring a stable security architecture on its territory, capable of preventing more bloodshed and thus ensuring it can defend its interests in a changing world. There are far more, and far deeper, unknowns here than in how the ceasefire will hold out in eastern Ukraine.

Oby rozejm w Donbasie wszedł w życie i trwał jak najdłużej. Pokój nastąpi jednak dopiero wówczas, gdy świat poukłada się na nowo, na „gruzach imperium”, jak pisze indyjski filozof Pankaj Mishra, pokazujący, jak bardzo sprowincjonalizowała się Europa ciągle, obstając przy aroganckim przekonaniu o uniwersalizmie i atrakcyjności swoich wartości.

Problem w tym, jak pisze Mishra w swej książce „From the Ruins of Empire”, że nie tylko Rosja, lecz także inne kultury odrzucające europejski (i szerzej – zachodni model) nie mają alternatywnych propozycji, które byłyby skuteczną odpowiedzią na kryzys euroatlantyckiego uniwersalizmu. Jak będzie naprawdę, przekonamy się dopiero po fakcie, przeklęta sowa Minerwy wylatuje przecież o zmierzchu.