Czy warto umierać za kosmos?

Prywatny przemysł kosmiczny w ciągu niespełna tygodnia przeżył dwie poważne katastrofy.

28 października, chwilę po starcie, eksplodowała bezzałogowa rakieta Antares firmy Orbital Sciences. Zakontraktowany przez NASA statek kosmiczny miał na pokładzie ładunek dla Międzynarodowej Stacji Kosmicznej.

W piątek, 31 października, katastrofie uległ SpaceShipTwo Virgin Galactic, tym razem niestety jeden z pilotów zginął, drugi odniósł poważne obrażenia. Wyjaśnianie przyczyn wypadku może trwać nawet rok.

Już po wybuchu Antaresa pojawiły się komentarze poddające w wątpliwość przyszłość prywatnego biznesu kosmicznego. Teraz dochodzą pytania: czy warto ginąć za kosmos? Zwłaszcza jeśli stawką poświęcenia jest kosmiczna turystyka – Virgin Galactic Richarda Bransona ma wozić w przestrzeń suborbitalną ludzi niewiedzących najprawdopodobniej, co robić z kasą – ćwierć miliona dolarów za podróż to może taniej niż podróż z NASA, jednak na pewno nie jest to oferta dla wszystkich.

Prywatni przedsiębiorcy kosmiczni – wielu z nich ma korzenie w biznesie internetowym – obiecywali, że dzięki nim będzie można latać w kosmos taniej, jeśli tylko otworzyć go na zalety wolnej konkurencji. Czyżby nadszedł koniec kolejnej utopii, zanim się na dobre rozwinęła? Cóż, jak zwykle rozwój prywatnej inicjatywy zależy od państwa, czyli ewentualnych zamówień na kosmiczne cargo ze strony NASA i ewentualnie innych agencji kosmonautycznych. Bo usługi na otwartym rynku długo jeszcze zapewne nie wyjdą poza model wymyślony przez Bransona, czyli usługi premium dla nadbogatych, ci jednak raczej ze szczególną troską przyglądać się będą kwestiom bezpieczeństwa. Głupio wydać ćwierć miliona na podróż, która może zakończyć się efektownym pogrzebem.

W tle jednak kryje się poważniejsza kwestia, o której pisze Neal Stephenson we wstępie do tomu „Hieroglyph: Stories and Visions  for a Better Future”. Pisarz stwierdza, że ludzkość cierpi na coraz większy głód innowacji. Coraz mniejsza podaż przełomowych rozwiązań zdolnych kreować nowe rynki wynika z rosnącej awersji do ryzyka. Ta z kolei ma swe źródło nie tylko w wygodnictwie, lecz także w rozwoju narzędzi analizy ryzyka oraz zbyt łatwego dostępu do informacji.

Dziś potencjalny innowator, zanim podejmie wysiłek rozwoju swojego pomysłu, sprawdza w Google, czy ktoś nie robi podobnej rzeczy. I ma szansę znaleźć twierdzącą odpowiedź. Tymczasem już Darwin stwierdził, że innowacje (Darwin odnosił swoją analizę do procesu ewolucji) najlepiej sprawdzały się w systemach izolowanych. Paradoksalnie więc im większa otwartość, tym dla innowacji gorzej.

Jak jednak analizy Stephensona mają się do kosmosu? Tu bardziej istotny jest aspekt awersji do ryzyka. Projekt Apollo trwał mimo początkowych, również tragicznych, niepowodzeń. Czy dziś doszłoby do Apollo 11 i lądowania na Księżycu, gdyby wcześniej wydarzyła się katastrofa Apollo 1 z trzema ofiarami śmiertelnymi?

Z drugiej jednak strony – czy wizja przyszłości i podboju kosmosu prezentowana przez Richarda Bransona warta jest ryzyka?