Rosja, Ukraina, świat – wojna na gruzach imperium

W styczniu 1654 r. Kozacy podpisali z carem umowę perejesławską, równo 360 lat później Majdan  definitywnie ją wypowiedział. Nie oznacza to szybkiej integracji strukturalnej z zachodnią częścią Europy, oznacza jednak afirmację europejskich korzeni ukraińskiej kultury i tradycji politycznej (do tej właśnie tradycji należy także tragiczny projekt ukraińskiego integralnego nacjonalizmu). Rosja, co pokazują ostatnie wydarzenia, z tą historyczną porażką pogodzić się nie może i podnosi niebotycznie stawkę konfliktu. To jednak wyraz słabości niby-mocarstwa, które jest dziś bardziej uzależnione od eksportu surowców, niż był ZSRR w przededniu upadku. Lata rządów Putina to zmarnowany czas, jeśli chodzi o modernizację gospodarki, udało się jedynie zmodernizować kurort w Soczi.

Prężenie muskułów przypomina podobne wysiłki carów w drugiej połowie XIX wieku, którzy także nie potrafili skutecznie modernizować kraju, więc zaostrzali represje wewnętrzne i rozbudowywali siłą imperium. Szkoda tylko, że o ile taka polityka nie może przynieść sukcesu, to jednak może być bardzo kosztownego dla całego świata. Pankaj Mishra w znakomitej książce „From the Ruins of Empire” dowodzi, że współczesny świat rozpoczął się od klęski Rosji w 1905 r. w wojnie z Japonią. Klęska Rosji była zapowiedzią klęski europejskiego imperializmu i wyzwoliła energię pozaeuropejskich nacjonalizmów oraz ruchów rewolucyjnych, jakie zasiliły późniejsze projekty narodowowyzwoleńcze. Jaką epokę otwiera ponowne fiasko imperium, które już nie jest wyrazem europejskiego projektu imperialnego, lecz rozpaczliwą próbą kontynuacji starego, anachronicznego skryptu?

Odpowiedź na to pytanie zależy nie tylko od Rosji i Władimira Putina, ten wyłożył karty rozpoczynając kolejną rundę gangsterskiego pokera. Jak odpowiedzą inni gracze, Unia Europejska i Stany Zjednoczone? To wielka próba i szansa dla nich/dla nas, by zregenerować projekt ponowoczesnego, inkluzywnego imperium opartego na dyktaturze wartości, a nie przemocy. Ukraińcy na Majdanie pokazali, że dla takiego projektu warto ginąć. Trudno o bardziej dramatyczny dowód jego aktualności, zwłaszcza gdy się go zestawi z kiczowatym anachronizmem brutalnej siły, jakim epatuje obecnie Rosja na Krymie. Wojna krymska z 1853 r. nie była konfliktem regionalnym, lecz spektakularną ilustracją globalizującego się świata, zarówno w wymiarze gospodarczym, jak politycznym i medialnym (telegraf,  prasa codzienna i fotografia). Podobnie teraz wypowiedziana przez Rosję wojna z Ukrainą o Krym nie jest konfliktem lokalnym, lecz wyzwaniem rzuconym światu.