Brueghlowie we Wrocławiu, czyli przymus kultury
Wrocław europejską stolicą kultury, oficjalnie w 2016 r., najwyraźniej jednak miasto stara się pokazać, że stolicą się jest, a nie bywa. Mimo więc kolejnych zawirowań i personalnych roszad w ekipie szykującej program ESK 2016, Wrocław pokazał kulturalny pazur i zorganizował wystawę formatu europejskiego – Rodzina Brueghlów. Europejskiego, to znaczy obliczoną na to, że przyciągnie nie tylko wrocławian, lecz stanie się magnesem przyciągającym gości spoza Polski, do których uśmiechają się powitania po niemiecku, czesku i angielsku. Wystawa rzeczywiście robi wrażenie i warto było się z rodziną przedzierać z Warszawy przez Polskę w budowie, by spędzić chwilę z flamandzkimi mistrzami. O wystawie już jednak pisano, bardziej więc o zjawisku przymusu kultury coraz bardziej widocznym w polskich metropoliach.
Zgodnie z klasyfikacją Globalization and World Cities opracowywaną przez Loughborough University, Wrocław obok Poznania i Krakowa należy do kategorii miast „high sufficient”, co oznacza, że choć nie jest miastem światowym, to jednak jest na tyle prężny, że nie zależy całkowicie od warunków narzucanych przez ważniejsze od niego metropolie światowe, a więc takie, które funkcjonują w międzynarodowej sieci przepływów finansów, władzy, symboli i mają wpływ na programowanie tej sieci. Zgodnie z GaWC jedynym polskim miastem światowym jest Warszawa, z dosyć wysokim statusem alfa-.
Wrocław, Poznań i Kraków oczywiście chciałyby być miastami światowymi, więc grają w grę, która ma je w tę międzynarodową sieć znaczenia włączyć. Stąd pomysł zaangażowania w Euro, po którym zostały stadiony do spłacenia (Kraków, choć gospodarzem Euro nie był, stadionów sobie nie pożałował). Na nic zdały się przekonywania czytanych skąd inąd z zachwytem guru od rozwoju miejskiego, jak Richard Florida – publiczne inwestycje w infrastrukturę sportową to jeden z bardziej bezproduktywnych sposobów marnowania kasy. Euro się skończyło, Wrocław ma stadion jak Monachium, tylko zamiast Bayernu ma Śląsk Wrocław. Coś do czegoś nie pasuje. Trudno, koszty okresu dojrzewania. Teraz czas na kulturę.
Rodzina Brueghlów będzie ciekawym testem – wystawy to inna dyscyplina, niż festiwale, gdzie w krótkim czasie następuje kulminacja energii. Jak się raz dobrze wejdzie, to dobry festiwal może być samograjem – jak Nowe Horyzonty. Wystawa trwa jednak kilka miesięcy i sprawdza ogólną kondycję kulturalną miasta, zarówno wewnętrzny popyt na taką atrakcję, jak i siłę przyciągania miasta: berlińczyk, prażanin lub warszawiak zastanawiając się, czy warto spędzić kilka godzin w podróży biorą pod uwagę, co jeszcze, oprócz głównej atrakcji na miejscu dostaną. My w ciągu dnia zdążyliśmy obejrzeć wystawę, zjeść w fajnej wegańskiej knajpce na Nożowniczej i pojechać do Hali Stulecia, z niewielką lecz bardzo dobrą wystawą poświęconej samej hali i historii nowoczesnej myśli urbanistyczno-architektonicznej. Po drodze jeszcze zobaczyliśmy kwartał Czterech Religii, z Synagogą pod Białym Bocianem i okolicznymi pasażami, rynek, Nadodrze (to już z okien samochodu). Warto było się ruszyć. Zobaczymy po statystyce, ile osób podobnie oceniło atrakcyjność Wrocka (gdy dojechaliśmy na miejsce, musieliśmy odstać w kolejce, zanim wcisnęliśmy się do sal wystawowych).
Jak mówi prof. Bohdan Jałowiecki, wybitny socjolog miasta, funkcja kulturalna to jeden z ważniejszych wyróżników metropolii. Tyle tylko, że nie może one zastąpić innych wymiarów metropolitalności: siły systemu wiedzy i innowacji, nowoczesności lokalnej gospodarki i jej pozycji w międzynarodowej wymianie. Kultura może sprzyjać promowaniu tych wymiarów, czasem jednak staje się potiomkinowskim sztafażem. A z czasem, przeinwestowana, może, jak pusty stadion ciągnąć do dołu, zamiast napędzać. Tym bardziej, że kultura przekształca się, podobnie jak sport. Mieszkańcy miast nie potrzebują już tak bardzo stadionów, bo sport dzieje się na ulicach: maratony, biegi krótsze i dłuższe, rowery, nordic walking. Podobnie z kulturą, która w coraz większym stopniu także dzieje się na ulicy, a nie w instytucjach. A duże imprezy coraz częściej mają format festiwali, nie masowych koncertów.
Życzę Wrocławiowi, by test Brueghlów wypadł jak najlepiej i stał się dobrym prognostykiem przed 2016 r. (po drodze ma być jeszcze wystawa Modiglianiego). Nie życzę, by trwające inwestycje, jak Narodowe Forum Muzyki stały się białymi słoniami, których utrzymanie spowoduje, że zabraknie pieniędzy na samą kulturę. W grze w kulturę przyczyna nieustannie miesza się ze skutkiem: poziom życia kulturalnego w dużej mierze zależy od stopnia rozwoju, z kolei poziom życia kulturalnego sprzyja jakości życia i rozwojowi zwłaszcza sektorów gospodarki opartych na kreatywności i innowacjach. Ważne, żeby licytując stawkę, nie przestrzelić.