Wspólny Narodowy, czyli jak pokochać Gargamela

Co zrobić ze Stadionem Narodowym? To zadanie nie tylko dla zarządzającej tym obiektem spółki PL.2012 – ta przekonuje, że idzie coraz lepiej. A niebawem Szczyt Klimatyczny ONZ, który umieści stadion na światowej mapie. Większy problem z Narodowym ma Warszawa i jej mieszkańcy. Dostali w prezencie od państwa kawał kiepskiej architektury nawiązującej w swej patriotycznej estetyce do kiczowatych rzeźb Jana Pawła II stawianych masowo po całym kraju. Tyle, że stadion jest gigantyczny i ogrodzony czarnym, jeszcze brzydszym płotem. Narodowe to państwowe, trzeba pilnować żeby warszawscy nie rozkradli.

Nowy administrator otworzył przynajmniej bramy i zaprasza warszawiaków do środka. Z badań jednak wynika, że ci boją się tam wchodzić -przestrzeń za bramą jawi się jako nieprzyjazna, rodzi obawę, że jak się już wejdzie, to się nie wyjdzie. A poza tym, po co tam wchodzić? Trochę ruchu robią biegacze, brakuje jednak elementarnej infrastruktury. Stąd zrodził się pomysł na akcję Wspólny Narodowy – ma ona zmienić wizerunek Stadionu, sprawić by warszawiacy go polubili i poczuli się na jego terenach jak u siebie.

Wczoraj w Bibliotece Uniwersyteckiej odbyła się debata o akcji, miała być na Stadionie ale ten się właśnie zamknął ze względu na przygotowania do szczytu klimatycznego. W debacie wziął udział Sasha Haselmayer z Ashoki prowadzący Citymart, czyli coś w rodzaju giełdy problemów, z jakimi borykają się miasta i ich burmistrzowie. Próżno tych problemów szukać na oficjalnych stronach internetowych miast, wiadomo jednak, że problemy są. A skoro są problemy, to także znajdują się rozwiązania.

Takie Coventry odnowiło za ciężkie pieniądze rynek, potem przyszedł kryzys i zabrakło pieniędzy na regularne sprzątanie. Władze miasta zgłosiły się do lokalnej politechniki z prośbą o pomoc, inżynierowie wpadli na pomysł, żeby zamiast ludzi zaangażować do sprzątania robota. Pomysł ciekawy, wzbudził jednak wątpliwości, czy aby na pewno rozwiąże problem. Bo jak się okazało po bliższej analizie, głównym wyzwaniem jest usuwanie gumy do żucia. A tu z kolei, jak mówił Haselmayer istnieje bogata metodologia radzenia sobie z tą kwestią: od rozwiązań singapurskich, gdzie po prostu żuć gumy nie wolno po bardziej liberalne, polegające na uczeniu ludzi odpowiednich zachowań i technologiczne, polegające na pokrywaniu powierzchni specjalną warstwą utrudniającą przyklejanie się wrednej substancji.

Haselmayer mówił o Coventry, by pokazać że często pierwotny problem różni się od tego, dla którego szuka się rozwiązania. I podobnie jest z architekturą wkraczającą w przestrzeń publiczną. Wini się architektów, tymczasem źródłem problemów jest brief, wstępny dokument określający funkcje budynku sformułowane przez ogłaszającego konkurs. Autor tego briefu najczęściej pozostaje anonimowy, to w jego jednak głowie zapada idea, by np. obiekt taki jak Stadion Narodowy odgrodzić od narodu płotem. Późniejsze próby uspołecznienia procesu przygotowań do Euro spełzły na niczym, państwo zrobiło swoje, a Warszawa pokazała co o tym myśli inwestując w stadion Legii – ten żyje właściwym dla stadionu życiem.

A co będzie z Narodowym? Nie wiem, czy da się go zintegrować z przestrzenią prawobrzeżnej Warszawy. Obawiam się, że będzie tam pełnił podobną funkcję, jak na lewym brzegu Pałac Kultury – urbanistycznej przeszkody rozwalającej spójność miejskiej przestrzeni. W sensie praktycznym już podąża śladem swojego poprzednika, Stadionu Dziesięciolecia, który skończył jako Jarmark Europa. Narodowy także przekształca się w jarmark: największe sukcesy frekwencyjne to Piknik Naukowy, targi książki, msza z uzdrowicielem z Ugandy.

Pocieszam się tylko, że jeszcze większą fantazję niż my mają Brazylijczycy, którzy za ciężką kasę budują olbrzymi stadion w Manaus, na którym zostanie rozegranych tylko kilka meczów nadchodzącego Mundialu, a potem obiekt najprawdopodobniej wchłonie dżungla. Warszawa, zwana niegdyś Paryżem Północy na taką żywiołowość przyrody liczyć nie może. A skoro tak, to musimy poradzić sobie sami – trzeba więc polubić.