Polowanie na Janicką, czy o heteronormatywności patriotyzmu
Z zazdrością przyglądam się sukcesowi Elżbiety Janickiej. Od wielu dni bryluje jak gwiazda w prawicowych mediach. Zainteresowanie publicystów „Rzepy” i innych tytułów to najlepszy dowód, że osiągnęła cel. Inna sprawa, że riposty na wypowiedź Janickiej o Zośce, Rudym i konieczności reinterpretacji historii są beznadziejnie redundantne, padają w nich ciągle te same, powtarzające się argumenty. Najwyraźniej nie chodzi o polemikę, tylko o konsolidację własnej sekty za pomocą rytualnej mantry o ideologicznej sile „Krytyki Politycznej”, o winie Jacka Żakowskiego, że dał Justinowi Bieberowi do przeczytania wywiad z Marią Peszek i ten zgłupiał jeszcze bardziej w Amsterdamie podczas wizyty w muzeum Anny Frank.
Tekst Piotra Kobalczyka w weekendowej „Rzeczpospolitej” nie odbiega od tej matrycy. Autor najpierw zaczyna od zaczerpnięcia z dorobku Jana Pospieszalskiego, który dziwuje się, dlaczego o Grudniu 1970 r. mówi się Grudzień, a nie masakra, rezerwując to nacechowane zbrodnią słowo dla złych uczynków, jakie Polacy uczynili Żydom. Nie wiem, w jakim kraju żył i żyje Jan Pospieszalski, ale mówienie Grudzień o tragedii na Wybrzeżu, Czerwiec o masakrze w Poznaniu nie służyło maskowaniu historii, lecz jej uwzniośleniu, pokazaniu że ci, którzy zginęli, polegli w większej sprawie. Polskie Miesiące to kiedyś był kanon patriotycznego myślenia, rozumiem jednak, że prawica zreinterpretowała historię i zgodnie z nowym kanonem powinniśmy pamiętać jedynie o polskich masakrach.
To początek, potem okazuje się, na podstawie zeznań świadka historii, że Zośka i Rudy byli normalnymi, zdrowymi, młodymi chłopcami z żelaznymi zasadami. A gdzie Janicka kwestionuje te fakty? Rozumiem, że nie mogliby owi chłopcy być zdrowymi, normalnymi ludźmi o żelaznych zasadach, gdyby byli gejami? Przecież o to właśnie chodziło Janickiej – nie żeby dowodzić, homoerotyczności związku chłopaków z Szarych Szeregów, lecz by sprawdzić, w jaki sposób kształtuje się w Polsce wyobrażenie bohatera. I ma potwierdzenie swojej zasadniczej tezy: bohater odpowiadający prawicowemu, a więc jedynemu słusznemu kanonowi to normalny, zdrowy, młody chłopak o żelaznych zasadach, broń Panie Boże gej.
Mała w tym miejscu dygresja. Stanisław Mucha nakręcił film dokumentalny „Absolut Warhola”. Reżyser dotarł w okolice Medzilaborec na Słowacji. To tam, w Mikovej urodzili się rodzice Andy’ego. Dziś w Medzilaborcach stoi Muzeum Sztuki Nowoczesnej rodziny Warholów. Pomysł na wylansowanie Warhola na bohatera narodowego Rusinów zrodził się w głowie Michala Bycki, historyka sztuki, który odkrył szczegóły karpackiej przeszłości rodu Warholów. Powstał jednak pewien problem, który ujawnia film Muchy. Otóż pada pytanie do krajan twórcy Pop Artu o jego homoseksualizm. Odpowiedź jest jednoznaczna – Andy homoseksualistą nie był, bo to niemożliwe. Ziemia, która wydała rodziców artysty nie wydaje gejów i żadna Janicka tego nie zmieni.
Bycko podszedł jednak do sprawy subtelniej, gdy go o ten delikatny problem z Bohaterem wprost zapytałem. Otóż, Warhol nie był homoseksualistą, tylko aseksualistą, osobą zupełnie seksualnie neutralną i bierną, aniołem znaczy. A najlepiej o anielskości Warhola świadczy fakt, że gdyby był gejem lub hetero, to dziś jego byli partnerzy i partnerki budowaliby swą pozycję na sławie dawnej gwiazdy. A tu nic, żadnej kompromitacji.
Zaraz posypią się gromy za porównywanie naszych Bohaterów z pacykarzem Warholem. Skoro jednak udowodnione, że gejem nie był, to znaczy, że może być Bohaterem, aniołem wśród aniołów. Ba, tylko że problem jest z Janicką, Warhol to problem Rusinów. Janicka chce reinterpretacji historii, co wzbudza dziką trwogę na prawicy. Co też wyczytamy przez różowe okulary badaczki z PAN? Nie trzeba się domyślać, wystarczy sięgnąć po „Fantomowe ciało króla” Jana Sowy. Filozof z Krakowa ośmielił się czytać polską historię oczami Jacquesa Lacana, nic więc dziwnego, że dochodzi do strasznych konkluzji. Takiej oto na przykład, że Rzeczpospolita przestała istnieć jako ciało polityczne już w 1572 r., gdy stała się demokracją szlachecką.
Reszty świństw autorstwa Sowy nie będę przytaczał, dobiję go jednak pocałunkiem śmierci – dla mnie „Fantomowe ciało króla” to najważniejsza w ostatnim czasie praca podejmująca kwestię polskiej historii i tożsamości. Zarówno ze względu na treść, jak i na metodę. Psychoanaliza to dobry sposób dotarcia do polskich i szerzej – środkowoeuropejskich kompleksów. By to zrozumieć, nie trzeba nawet sięgać po pracę Sowy, wystarczy lektura galicyjskich opowieści Leopolda von Sacher-Masocha.