KOD. Reanimacja? Reaktywacja? ODnowa?

Demonstracja zorganizowana przez KOD i partie opozycyjne na placu Piłsudskiego w Warszawie, 7 maja 2016 r., fot. Anonymous photographer – Official Flickr of Platforma Obywatelska CC BY-SA 2.0

Ruchy społeczne nie trwają wiecznie, jeszcze trudniej przez dłuższy czas utrzymują spójność. Taka ich uroda, zwłaszcza gdy świadomie nie chcą przekształcić się w partie polityczne. Dlatego to, co dzieje się w KOD, nie powinno dziwić. Raczej cieszy próba rekonstrukcji w oparciu o nowe władze.

Najważniejsze, historyczne zadanie KOD wykonał w 2015 r., kiedy zaczął konsolidować energię społecznego sprzeciwu wobec zamachu na konstytucję i inne bezprawne działania władzy PiS. Pamiętam pierwszą, wątłą jeszcze manifestację pod Sejmem. Nikt się chyba nie spodziewał, że kolejna przyciągnie już tłumy. W tym czasie nie można było liczyć na zdolność społecznej mobilizacji przez partie polityczne. Jak widzieliśmy, Platforma potrzebowała ponad roku, żeby się pozbierać i pokazać, że liczy się na politycznej scenie, podczas Marszu Wolności. Ten czas poszukiwań w przestrzeni partyjnej wypełnił KOD. I jak to bywa, zbyt szybki wzrost ujawnił kryzys przywództwa.

Od początku nie miałem wątpliwości, że KOD nie jest „nową Solidarnością”, emanacją całego społeczeństwa. W mojej hipotezie, w uproszczeniu, KOD jest emanacją nowego mieszczaństwa, jakie okrzepło w polskich miastach i miasteczkach. Tworzy je inteligencja, tradycyjny w Polsce nośnik wartości demokratycznych, i nowa klasa średnia, która swój status buduje w mniejszym stopniu niż inteligencja, w odniesieniu do statusu kulturowego, a bardziej do materialnego. Jedni i drudzy wrażliwi są na kwestie podmiotowości i autonomii, co razem daje mieszczański, w pozytywnym tego słowa znaczeniu, agregat. Stadtluft macht frei.

Jeśli ta hipoteza choć po części jest prawdziwa, to sobotnie wybory władz KOD, wybór Krzysztofa Łozińskiego i odejście Mateusza Kijowskiego doskonale by w schemat mieszczańskiej konsolidacji się wpisywały. Dla ruchu mieszczańskiego najbardziej zabójcze są wątpliwości natury moralnej, zwłaszcza odnoszące się do głównego lidera. Taki ruch może być nudny, ale musi być solidny. Do takiego wizerunku o wiele lepiej pasuje Łoziński. Ale w takiej sytuacji też nie jest wielkim problemem odejście Kijowskiego ze zwolennikami, by budować nowy ruch, ODnowę.

Mieszczaństwo, jako podstawa „burżuazyjnej sfery publicznej”, jak ją nazywa Jürgen Habermas, nie potrzebuje tak naprawdę organizacji, żeby deliberować o sprawach publicznych i w sprawy te się angażować. Musi mieć taką potrzebę, musi wypracować nawyki i praktyki takiej deliberacji, z zajmowaniem przestrzeni publicznej włącznie. KOD był wielką szkołą kształtującą nowoczesną sferę publiczną i aktywną opinię w Polsce. Jestem przekonany, że to dzięki niemu, w synergii lub w oporze, rozwinęły się liczne inne inicjatywy, jak choćby Kongres Kultury, mobilizacja środowisk artystycznych, akademickich, rodziców i nauczycieli. Dzięki punktowi odniesienia, jakim jest KOD, nie są one jedynie ruchami branżowymi, lecz wpisują się w rozleglejszą siatkę podmiotowości obywatelskiej.

Odkrytej mieszczańskiej podmiotowości nie da się łatwo stłamsić, nawet jeśli KOD już nie odzyska dawnej energii. Lepszy byłby scenariusz, w którym obywatelska podmiotowość wyraża się w wielości różnorodnych inicjatyw, a konsoliduje się dopiero wokół projektów politycznych. Czyli wokół partii. A tu nie jest dobrze, bo w najlepszym wypadku wracamy do reanimacji układu konfrontacji PO-PiS, który już nie odpowiada temu, co dzieje się w społeczeństwie. Próby utworzenia nowego ruchu politycznego, który przełamałby scenę, jak En marche! Macrona we Francji (i jak przed laty Platforma), nie wydają się realne. Na szczęście w polityce w ciągu roku może wydarzyć się wiele.

Jednym ze sposobów, który mógłby dotychczasowy schemat przełamać, jest dotarcie do elektoratu spoza klasy średniej, całkowicie niemal w Polsce uśpionego. Polityka w naszym kraju jest polityką zdominowaną przez klasę średnią, z symboliczno-kulturową hegemonią inteligencji. Tymczasem najważniejszy ruch prodemokratyczny w Polsce oparty był na dwóch filarach: wykwalifikowanych robotnikach i inteligencji. To właśnie wykwalifikowani robotnicy w 1979 r. byli obok inteligencji najbardziej przywiązani do wartości demokratycznych, różnili się od inteligencji swoim egalitaryzmem (inteligencji bliższy był merytokratyzm).

Potrzebny jest dziś ruch podobny do tego, który 200 lat temu doprowadził do Konstytucji 3 Maja, czyli ruch polegający na samoograniczeniu klasy dominującej i jej otwarciu na dotychczas wykluczonych ze sfery publicznej (wtedy to szlachta otworzyła się na mieszczaństwo). Tylko wówczas możliwa jest zmiana społeczna i polityczna. Które frakcje polskiej klasy średniej gotowe byłyby dziś zainicjować podobny ruch? Pisałem niedawno, że taki awangardowy potencjał widzę w ruchach miejskich. Stawką jest zwiększenie aktywności politycznej wyrażającej się we frekwencji wyborczej z dzisiejszych circa 50 do 70-80 proc. Czy jest to możliwe bez radykalnego populizmu? Dobre pytanie w roku 200. rocznicy śmierci Tadeusza Kościuszki, pierwszego przywódcy próbującego znaleźć dobrą odpowiedź.