Unijny telegram: quo vadis, Polsko?

Niby nic, jak mówi rzecznik rządu Rafał Bochenek, a jednak się stało. Po raz pierwszy w historii Komisja Europejska rozpoczęła postępowanie na rzecz umocnienia praworządności. Padło na Polskę. Szkoda.

Szkoda, bo im więcej rząd mówi o polityce podniesionej głowy, tym bardziej przypomina to wystawianie owej głowy z okopu podczas ostrzału. Polską racją stanu jest umacnianie suwerenności poprzez mechanizmy współzależności w ramach Unii Europejskiej. Kryzys, w jakim znajduje się Unia, wymaga zdecydowanej postawy: albo robimy wszystko, żeby projekt europejski odnowić i wyprowadzić na prostą, albo nie wierzymy w to i gramy na jego rozbicie. Decyzja Komisji Europejskiej to jasny sygnał dla polskich władz: zdecydujcie się, w co gracie.

Oczywiście, KE nie zależy na otwartym konflikcie z władzami w Warszawie, bo osłabiałby i tak osłabioną Unię. Już o tym mówią Ukraińcy, patrząc z niepokojem, jak Polska – najbliższy sojusznik – trwoni własny i unijny kapitał mocy, niezbędny, by skutecznie oddziaływać na sytuację na Wschodzie.

Otrzymaliśmy więc jednoznaczny sygnał, który na swój sposób jest wyrazem uznania dla pozycji, jaką Polska zbudowała w Unii. Ta pozycja wymaga nie tylko formalnego uczestnictwa w sojuszu, lecz także akceptowania jego wartości.

Po pierwsze, liberalna demokracja. PiS uparcie przekonuje, że zasad demokracji nie łamie, realizuje wolę wyborców wyrażoną podczas wyborów. To prawda, ale liberalna demokracja od demokracji różni się tym, że nie polega na tyranii większości, lecz na poszanowaniu praw konstytucyjnych. A PiS rozpoczęło władzę od praktycznego zawieszenia konstytucji i rządzenia na zasadzie tyranii większości, co spektakularnie pokazała dotychczasowa praktyka sejmowa.

Po drugie, wartości europejskie. Jeśli wypowiedź ministra Witolda Waszczykowskiego jest miarodajna dla środowiska władzy, to tradycyjne polskie wartości nie uznają mieszania się ras i kultur, podobnie jak nie do końca są otwarte na nowe style życia. Opisać można je pojęciem zamkniętego etnonacjonalizmu, który jednak stoi w sprzeczności z kantowską, liberalną zasadą pierwszeństwa praw człowieka. Zgodnie z nią najpierw jestem osobą, potem Polakiem lub Niemcem. W wizji PiS najpierw trzeba udowodnić, że jest się Polakiem, by móc być osobą – równoprawnym członkiem politycznej wspólnoty.

Po trzecie w końcu, europejski fundament. Dyskurs prawicowy podkreśla znaczenie tradycji chrześcijańskiej. Nie sposób go kwestionować, jednak projekt europejski odwołuje się także do innych źródeł, z których najważniejszym jest oświecenie. Oświecenie, tak jak definiował je Kant, nie musi być sprzeczne z religijnymi źródłami europejskiej tożsamości. Przeciwnie, to synteza wartości czerpiących z tak różnych źródeł, jak prawo rzymskie, chrześcijaństwo i oświecenie wyraża się w idei solidarności, tak bliskiej zarówno Polakom, jak i będącej filarem europejskiego projektu.

Polska prawica ma jednak z oświeceniem problem, co różni ją choćby od konserwatystów brytyjskich lub francuskich. Niestety, nie sposób pełnoprawnie uczestniczyć w europejskim projekcie, w mniej lub bardziej jawny sposób negując oświecenie jako źródło wartości nie mniej ważne niż tradycja chrześcijańska.

Komisja Europejska wysłała proceduralny sygnał, który jednak wymaga znacznie więcej niż tylko proceduralnej odpowiedzi ze strony rządu. Ten sygnał to pytanie do nas, kim rzeczywiście chcemy być. PiS sądzi, że zna odpowiedź. Nie dla wszystkich jest ona oczywista, dla wielu jest odpychająca.