„Uległość” Houellebecqa. Premiera w cieniu zamachu
Michel Houellebecq starannie przygotowywał premierę swej najnowszej książki „Soumission”(Uległość), pewny, że jak zwykle uda mu się sprowokować opinię publiczną.
Recenzenckie egzemplarze dotarły do prominentnych publicystów, wielu z nich zdążyło już w ostatni weekend wydać wyrok: to kolejny pokaz islamofobii najgłośniejszego francuskiego pisarza. A tygodnik satyryczny „Charlie Hebdo” zamykał właśnie numer z okładką poświęconą „Soumission” i jej autorowi.
W momencie, gdy sprzedawcy rozpakowywali książkę w księgarniach, do redakcji „Charlie” wkroczyli zamaskowani zamachowcy i dokonali ponurej rzezi. Zginęło 12 osób. Ich ofiara zmienia zupełnie znaczenie 7 stycznia 2015 r. – miał to być dzień zapisany literacko-polityczną prowokacją, zostanie zapamiętany jako tragedia nie tylko dla Francuzów. Wszyscy jesteśmy „Charlie Hebdo”, wszyscy musimy bronić wolności – nie tylko przeciwko islamskim fundamentalistom, lecz wszelkiego rodzaju bigoterii, coraz głośniej ingerującej w wolność słowa i artystycznej ekspresji również u nas.
Czym jednak jest książka Houellebecqa? Czy rzeczywiście jest islamofobiczna? Powierzchowna lektura musi prowadzić do takiego wniosku: główna oś narracyjna wykorzystuje dość mocny w Europie fantazmat „Eurabii”, kontynentu przejmowanego przez muzułmańską mniejszość, która ze względu na swą dużą rozrodczość zaczyna się liczebnie rozrastać.
Ekspansja demograficzna idzie w parze z ekspansją kulturową i religijną, co budzi lęk coraz większej liczby „rdzennych” Europejczyków, wołających: chcemy być u siebie! Houellebecq wykorzystuje jako tło dla swej opowieści to, co siedzi w głowach wyborców Frontu Narodowego i znajduje coraz mocniejsze poparcie przez zwolenników francuskiej umiarkowanej prawicy. Fabuła „Soumission” jest dość prosta: w 2017 r. François Hollande ponownie zostaje prezydentem Francji, w wyborach, które pokazują już niemal zupełną dekompozycję sceny politycznej. Efektem tej dekompozycji jest kolejna elekcja w 2022 przynosząca wygraną liderowi Bractwa Muzułmańskiego, który tworzy rząd w ramach egzotycznej koalicji z Partią Socjalistyczną i partiami prawicowymi decydującymi się na sojusz z islamistami przeciwko Frontowi Narodowemu. Francja staje się republiką islamistyczną, Sorbona kupiona przez kapitał saudyjski przekształca się w islamską uczelnię wymagającą od swych wykładowców konwersji na islam.
Opowieść wręcz kiczowata, jak z podrzędnej powieści political fiction, rażąca schematyzmem. Houellebecq celowo jednak przyjmuje taką strategię artystyczną, domyślając się zapewne, że to właśnie ta pierwsza, dosłowna warstwa przyciągnie uwagę i ataki krytyków. To jednak pułapka zastawiona przez pisarza, książka jak gra komputerowa ma kilka poziomów. Prawdziwa gra rozpoczyna się dopiero po rozpoznaniu wilczych dołów czyhających na wstępie. Warstwa druga to opowieść o współczesnym społeczeństwie, a raczej o kondycji jednostki – Houellebecq opisuje literackim językiem proces, jaki przedstawiła Mirosława Marody w opisywanej wczoraj książce „Jednostka po nowoczesności”.
W „Soumission” społeczeństwo nie istnieje, jest beznadziejnie samotny główny bohater, który wie, że nie odwiedzi przed śmiercią ani swojej matki, ani ojca. Także samotni umierają na kolejnych kartach książki. Życie François, profesora literatury XIX-wiecznej, specjalisty od Jorisa-Karla Huysmansa, to życie wielkomiejskiego singla, przedstawiciela sprekaryzowanej inteligencji żyjącego z dnia na dzień, bez planu na przyszłość, karmiącego swe ciało gotowym jedzeniem do odgrzania w mikrofalówce i przelotnymi romansami bez zobowiązań, głównie ze studentkami. Ich imiona pojawiają się z monotonną jednostajnością, zabijającą możliwość jakiegokolwiek uczucia.
Warstwa kolejna, przywoływana za pomocą odniesień do francuskiej tradycji intelektualnej i historii, buduje właściwą opowieść. Prawdziwymi bohaterami książki stają się Huysmans, Bloy, Peguy, Rimbaud – plejada XIX wiecznych ludzi pióra i intelektu tworzących francuską nowoczesność w kontekście ówczesnych przemian społecznych i ostatecznego rozpadu struktur feudalnych. Rodzący się świat burżuazji gwałtownie poszukiwał wartości fundujących nowe społeczeństwo. Co nazwisko, to symboliczny wybór: integralny katolicyzm, antysemityzm, oświeceniowa laickość. To z intelektualnego sporu między tymi wizjami przełożonymi na język polityki kolejnych republik powstała Francja, która na przełomie XX i XXI wieku dobiegła końca. Czy możliwy jest nowy projekt fundujący nowe społeczeństwo, zgodny jednak z rdzeniem (to kolejna warstwa) cywilizacyjnym średniowiecza, zbudowanym na tradycji zaczynającej się od Karola Młota, bitwy pod Poitiers?
W odpowiedzi Houellebecq dokonuje brutalnej demaskacji, ale nie islamu i islamskiego fundamentalizmu, tylko faktycznego rdzenia francuskiej (europejskiej) cywilizacji: to kult męskiej dominacji i kobiecej uległości. Francuskie elity bez problemu wchodzą w sojusz z nową, muzułmańską władzą, legitymizując ją w zamian za odbudowę „tradycyjnej cywilizacji”, polegającej na władzy mężczyzn. Francois bez problemu dokonuje konwersji na islam, tak jak jego historyczne alter-ego, Huysmans, wybrał w pewnym momencie katolicyzm.
Ramy symboliczne nie mają znaczenia wobec prawdziwej stawki, jaką jest władza. Gdy już się ją ma, reszta pozostaje bez zmian. Studentki islamskiej Sorbony są równie uległe wobec swego profesora, jak były studentki z epoki świeckiej republiki.
W istocie to nie islam jest tematem książki Houellebecqa – mimo że jest obecny jako tło – tylko gotowość elit do zdrady, by obronić społeczną hierarchię i wynikające z niej pozycje zagrożone trudnym do przewidzenia procesem zmian. Trudno lubić gościa, który tak brutalnie pokazuje, że pod wykrochmalonymi żabotami kryje się brudna bielizna, a dobre maniery i cały sztafaż cywilizacji służą jedynie maskowaniu społecznego darwinizmu fundującego prawdziwe relacje.
O Houellebecqu jako krytyku współczesnego kapitalizmu pisałem kilka miesięcy temu w POLITYCE.