Lenin z Charkowa wiecznie żywy
Tydzień temu, w niedzielę (28 września) powalony został pomnik Lenina w Charkowie. Monument symboliczny, bo stojący w mieście, które do 1934 r. było stolicą Radzieckiej Ukrainy, a jego mieszkańcy w swojej masie do dziś żywią sentyment do starego systemu, czemu dali wyraz podczas Rewolucji, organizując wokół pomnika Anty-Majdan. Wtedy charkowskiego Lenina udało się uchronić przed leninopadem, jaki przewalił się na rewolucyjnej fali przez Ukrainę. W końcu jednak i w Charkowie los dopadł Wodza Bolszewików. Dzień później w „Guardianie” ukazał się tekst Agaty Pyzik „Why Soviet monuments should be protected”.
Nie zgadzam się z argumentami autorki, o czym pisałem w polemice na Facebooku, nie będę jednak odtwarzał tu tej dyskusji. I choć mam krytyczny stosunek do jej tekstu, będę go bronił, bo porusza niezwykle istotną kwestię. Obalenie charkowskiego Lenina może być symbolicznym punktem zwrotnym Rewolucji Ukraińskiej, wydarzeniem, które trzeba dobrze zrozumieć. Na pewno nie jest tak, jak chcą zwolennicy leninopadu, że nagle ludność Charkowa przeszła antyleninowską i prozachodnią transformację. Nie jest też jednak tak, że robotę wykonały neonazistowskie bojówki, które przybyły z Zachodu do Charkowa na zlecenie faszystowskiej junty z Kijowa.
W lutym bronili Lenina charkowianie, to w tamtym czasie (1 marca) został brutalnie pobity Serhij Żadan, pisarz i zwolennik Majdanu. I teraz też obalali go głównie charkowanie, przy udziale także lokalnych ultras i prawicowych bojówek. Jak bowiem przypomina charkowski historyk Wołodymyr Maslijczuk, postsowiecki Charków jest jednocześnie centrum nowoczesnego ukraińskiego nacjonalizmu, stąd też wywodzi się dowództwo słynnego/niesławnego batalionu „Azow”:
Харків, попри слабкість тут державницьких позицій, традиційно був і залишається центром модерного націоналізму та радикальних рухів. Рушійною силою євро майдану були харківські футбольні вболівальники, «ультрас» зі своїми розгалуженими структурами. Роль націоналістів і вояків батальйону «Азов», чиє керівництво з Харкова, у останніх подіях є незаперечною.
To fakt, o jakim się często zapomina, gdy utożsamia się radykalne ruchy na Ukrainie z ugrupowaniami postupowskimi z Galicji i Wołynia. Sprawa jest znacznie bardziej złożona, pytanie jednak, na ile jest ona poważna, tzn. na ile udział radykalnej prawicy w charkowskim leninopadzie jest symptomem „faszyzacji” ukraińskiego życia, a na ile jest ekscesem. Podobne pytania pojawiły się zaraz po zwycięstwie Euromajdanu, kiedy głośno prezentował swoją obecność Prawy Sektor, nie chcąc opuścić sceny.
Okazało się, że poza performansem niewiele zostało – zarówno badania socjologiczne, jak i wybory prezydenckie pokazały, że radykalna prawica traci społeczne poparcie, osuwa się na margines życia społecznego i nie jest póki co strukturalnym problemem. Pytanie oczywiście, czy trwająca wojna – zarażająca siłą rzeczy życie społeczne świadomością przemocy i nienawiścią do wroga – nie doprowadzi do radykalizacji nastrojów.
Podczas opisywanej przeze mnie niedawno konferencji we Lwowie widać było wyraźnie, że przynajmniej intelektualne elity mają świadomość ryzyka zarażenia zarówno przemocą, jak i nienawiścią, które mogą zdegenerować rewolucyjny projekt polegający na budowie społeczeństwa otwartego, inkluzywnego, tworzącego zbiorowe My bez odwołań do silnych mitów i ideologii. Jednocześnie jednak widać w ukraińskiej rewolucyjnej i porewolucyjnej publicystyce świadomość, że został po rewolucji głęboki podział i pytanie, czy można do owej utopii nowego otwartego, inkluzywnego społeczeństwa przekonać i włączyć „ludzi sowieckich”.
To właśnie ze względu na to pytanie ważne jest znaczenie charkowskiego wydarzenia: czy jest ono symbolem utrwalającym owo społeczne pęknięcie, czy kolejnym krokiem w desowietyzacji Ukrainy? (Już dziś zapraszam do udziału w projekcie „O co się zabijać? Wojna. Pokój. Ukraina” w Teatrze Powszechnym, 19 wystawa, 24 premiera „Dzienników Majdanu”).
Na koniec wracam do tekstu Agaty Pyzik. Bronię go nie tylko dlatego, że skłania do ważnych przemyśleń (to, co się dzieje na Ukrainie, nie ma jedynie lokalnego charakteru). Autorka została ostatnio chamsko zaatakowana przez tzw. prawicowe internety, denuncjujące nie tylko „sowietofilski” artykuł w „Guardianie”, ale także inne jej publikacje, tyle tylko, że zamiast argumentów wylewa się rzygowina, przy której denuncjacje „Żołnierza Wolności” z czasów komuny uznać można za szczyt subtelności. Mam nadzieję, że jej to nie zniechęci – książka „Poor but Sexy” to świetna i potrzebna robota.