Ukraina, sztuka rewolucji
Komentarze polityczne dotyczące sytuacji na Ukrainie długo nie będą ustawać, wypowiadać się będą zarówno ci, co wiedzą dużo, jak i ci, którym wydaje się, że o wszystkim wiedzą wszystko. Dzięki temu Ukraina ma swoje 15 minut światowej uwagi. To nie ona jednak rozstrzygnie, lecz odpowiedź na pytanie, co naprawdę się wydarzyło: czy tylko nastąpiła rotacja w strukturach władzy, czy też ujawniła się nowa podmiotowość społeczna. Czy rewolucja to tylko pałacowy przewrót, czy wydarzenie, czyli ujawnienie się w historii czegoś nowego, nowego pomysłu na życie społeczne. Odpowiedzi na to pytanie najtrudniej szukać w sferze polityki, istotniejsza wydaje się, jak uczył choćby Ernst Bloch, analiza kultury i sztuki, w poszukiwaniu nowych form reprezentacji symbolicznej owego ewentualnego nowego podmiotu.
Oczywiście, nie wystarczy wówczas analiza z perspektywy stereotypu, jaki boleśnie wyśmiał Ziemowit Szczerek w książce „Przyjdzie Mordor i nas zje” (Paszport „Polityki” w tym roku), przedstawiającej Ukrainę jako polską fantazję na temat świata, w którym można się z wyższością poczuć lepiej, choć w sumie jest dość podobny. Na szczęście Ukraińcy sami tworzą coraz ciekawszy obraz samych siebie w eseistyce i publicystyce najwyższej, gdy czyta się ją systematycznie, uzupełniając wizjami lokalnymi i rozmowami, widać jak wiele się zmieniło od 2004 r., od Pomarańczowej Rewolucji.
W istocie bowiem to właśnie 2004 r. był okresem zerwania w sensie społecznym i kulturowym, za którym nie nadążyła polityka. Tamara Hundorowa w świetnej książce „Pislaczornobylśka biblioteka” pokazuje, jak współczesny posttotalitarny idiom kulturowy na Ukrainie wytworzył się w cieniu katastrofy czarnobylskiej. Była impulsem podobnym, jak Hiroshima i Nagasaki dla Japończyków, wprowadziła do myślenia kategorię apokalipsy, na wyrażenie której nie ma słów, pozostają jedynie postmodernistyczny karnawał i ćwiczenia z językiem. W takiej atmosferze rodziła się inicjatywa Bu-Ba-Bu i spóźniony, ukraiński postmodernizm. Okres ten zakończył się zdaniem Hundorowej właśnie w 2004 r., kiedy jeszcze kronikarzami ówczesnej rewolucji byli twórcy owego postmodernistycznego przewrotu w kulturze końca lat 80. Pamiętam jak tłumaczyłem pisany na gorąco dziennik Saszki Irwańca (współzałożyciel Bu-Ba-Bu), opublikowany w Krytyce Politycznej. Podobny ślad zostawiła Oksana Zabużko, „matka” posttotalitarnej literatury ukraińskiej.
Tym razem było inaczej, starzy rewolucjoniści zmęczyli się, czy raczej dostrzegli nieadekwatność swoich narzędzi. Od 2004 r. nastąpił proces przyspieszonego kształtowania się nowej podmiotowości, już nie tyle w kontrze do postkolonialnego syndromu, a pozytywnie, jako nowa wizja bycia twórcą własnej historii (oczywiście, jak znakomicie dokumentuje Mykoła Riabczuk w swej eseistyce syndrom postkolonialny oraz kultura kreolska, której wyrazem był reżim Janukowycza ma się (czy miał się) ciągle dobrze). Niezwykle ciekawym momentem kształtowania się tej nowej podmiotowości okazała się wystawa „Ukraińskie ciało”, zamknięta przez władze Akademii Kijowsko-Mohylańskiej – przypadek ten w kategoriach politycznych analizuje Oksana Forostyna. Pokazuje, jak spór o wystawę stał się sporem o rozumienie My, o definicję zbiorowej tożsamości.
W końcu symptom nadchodzącej rewolucji – Femen, najbardziej radykalny ruch emancypacyjny, „sekstremistyczny”, brutalnie zduszony w Ukrainie przez osiłków Janukowycza – aktywistki Femenu, najpierw Inna Szewczenko, potem kolejne ledwo uszyły z życiem chroniąc się na wygnaniu (jeśli ktoś dziwił się, że podczas rewolucji ze szpitali i z ulic znikają aktywiści, powinien był wiedzieć, że to była normalna praktyka sprawowania władzy). Usadowiwszy się w w Paryżu uczyniły jednak z Femenu organizację o zasięgu międzynarodowym, angażującą w tej chwili tysiące aktywistek od Tunezji po USA. Femen miał także wpływ na aktywność rosyjskiej grupy Pussy Riot.
Abstrahując od samego komunikatu Femenu, celu walki, warto przyjrzeć się nowej „sztuce walki” – to ruch rewolucyjny na czasy indywidualizmu, gdzie ostatnim bastionem autonomii jest ciało, które także jednak staje się z jednej strony przedmiotem biopolityki (np. kontrola seksualności przez państwo), z drugiej obiektem inwestycji (wzrost znaczenia kapitału erotycznego w konkurencji na rynku pracy). Femenistki, choć odwołują się do idei anarchistycznych, odwróciły jednak na opak ideologię anarchistycznego terroru – zamiast przemocy fizycznej specjalizują się w bezpośrednich atakach symbolicznych, zgodnie z logiką spektaklu i mediów spektaklem żyjących.
EuroMajdan był także spektaklem, o którego dynamice, jak przyznał Saszko Irwaneć, decydował obraz, wizualność: zdjęcie pierwszej ofiary śmiertelnej, Serhija Nigojana, które niczym chrystusowa ikona stało się symbolem oporu, apokaliptyczne zdjęcia z walk w styczniu, potem z krwawej bitwy ostatniego tygodnia krążyły w serwisach społecznościowych interpretowane za pomocą odwołań do kultury popularnej: Gwiezdnych Wojen, Władcy Pierścieni, Harry’ego Pottera. Bo to właśnie ta warstwa popkultury stała się wspólnym językiem dla młodych rewolucjonistów służącym opisywaniu doświadczenia dobra i zła (analizuje to świetnie Oksana Forostyna w „Krytyce” w tekście „Kraj dzieci”).
Najważniejsze jednak pytanie – dlaczego tak długo stali na Majdanie i kto stał po obu stronach barykad, co tych ludzi dzieli? Forostyna szuka odpowiedzi i nie potrafi znaleźć jednoznacznej, dzieli się więc na Facebooku swoimi wątpliwościami:
„Мене нудить, коли кажуть, що люди по різні боки барикад однакові, що „політика” нас роз’єднує. Можливо, для того барикади й постали у центрі Києва, аби ми нарешті побачили те, що бачити не хочеться? Я от насправді не знаю, що нас роз’єднує […] Я анітрохи не наблизилася до цього розуміння, радше навпаки. Я більше не довіряю власним судженням, надто соромно перед тими, кого недооцінювала, надто гірко від розчарувань останніх кількох місяців. Тому лише дивлюся, слухаю та запам’ятовую”.
Окрім списку мудаків, яких ми не маємо права пробачати, особливо тепер не маємо права, ми всі обтяжені індивідуальними списками власних помилок та прикладів засліплення. І шукаємо критерії, закономірність, чому одні витримали перевірку цими трьома місяцями, а інші – ні, й що спільне в усіх цих людей, які нас останнім часом приголомшують, звідки вони таки взялися. Як виявилося, ідеологічний вибір, класова приналежність, гострота розуму, схильність до гедонізму чи до аскези, темперамент, освіта, реалізованість, такими критеріями не є. Я поки знайшла тільки один -приборкане vs. гіпертрофоване почуття власної важливості, „умови договору” зі своїм еґо.
Dochodzi do wniosku, że źródłem podziałów nie jest ideologia, przynależność klasowa, style życia, poziom wykształcenia. Źródłem działania jest jednostkowa, osobista podmiotowość wynikająca z konstrukcji własnego, złożonego Ja. Nie wiem, czy Oksana Forostyna czytała „La fin des societes” Alaina Touraine’a ale napisała dokładnie to samo o ujawnionej na Majdanie podmiotowości, co Touraine bada na setkach stron swego monumentalnego dzieła, analizując uniwersalne procesy przemian społecznych na początku XXI wieku, które nazywa „końcem społeczeństw”. Krótki wpis Forostyny potwierdził z kolei to, co wydawało mi się, dostrzegłem w Kijowie w grudniu, podczas rozmów aktywistami i ludźmi kultury: protestuję, bo się osobiście nie zgadzam na otaczające mnie badziewie, bałagan, korupcję uniemożliwiające realizację siebie. Co najważniejsze jednak, z tej grupy zindywidualizowanych podmiotów zdołał wyłonić się podmiot zbiorowy, zdolny do trwania.
Być może właśnie w ten sposób zaczęło się tworzyć nowe ukraińskie społeczeństwo, które chce się odciąć nie tylko od dawnej elity politycznej, lecz także od nurtów kultury siłą rzeczy wpychających w postkolonialną traumę. Być może Ukraińcy strząsnęli trujący pył Czarnobyla i znaleźli nowy pomysł na siebie, na swoje zbiorowe My, które tworzyli w sposób przyspieszony podczas miesięcy trwania Majdanu. Teraz kolejne wyzwanie – znaleźć dla tego podmiotu adekwatny wyraz polityczny. Jeśli jednak rzeczywiście mamy do czynienia z nową formą podmiotowości społecznej i politycznej, to trzeba uczciwie przyznać – nikt nie wie, jaka powinna być dla tej podmiotowości reprezentacja polityczna. Na tym polega rewolucja. Zamiast więc teraz pouczać Ukraińców, przyglądajmy się ich doświadczeniu, by samemu się uczyć. Bo niewykluczone, że niebawem możemy mieć własne, strukturalnie podobne problemy.