Ełk. Wszyscy mamy problem
Kto jest winny tragedii w Ełku: opozycja, która jak głosi minister Błaszczak, nie chce uznać wyniku wyborów, czy też PiS, który jak przekonują niechętni mu komentatorzy, wygrał wybory, bo instrumentalnie posłużył się nastrojami ksenofobicznymi? Można też sięgnąć po argumenty z niższej półki, wskazując na winę szukających rozróby „ciapatych” lub przeciwnie, naszych „katofaszystów”. I można eskalować histerię, mówiąc o wojnie cywilizacji lub przypominając Noc Kryształową.
Jedna osoba nie żyje, inne mają zmarnowane życie – do prokuratury i sądu należy wyjaśnienie prawno-karnych aspektów awantury. Trudniej będzie wyjaśnić emocje, które rozpaliły setki mieszkańców miasta, by wziąć udział w próbie linczu. Wiadomo jednak, że na pewno temu wyjaśnieniu nie pomoże interpretacja podporządkowana logice obecnej politycznej polaryzacji.
Tak, w Polsce wzmacniają się nastroje ksenofobiczne, co w ponury sposób potwierdzają rosnące statystyki aktów przemocy na tle rasowym lub etnicznym. Tak, aparat państwa nie reaguje we właściwy sposób, a brak potępienia dla kolejnych aktów agresji mającej często, jak np. antyukraińskie ataki w Przemyślu, charakter zorganizowany, stwarza atmosferę przyzwolenia. Ba, uznanie prawa do legalnej obecności w przestrzeni publicznej symboliki o rasistowskich konotacjach ma znamiona już nie tylko przyzwolenia, ale i współudziału w ksenofobii. To wszystko wzbudza sprzeciw i wywołuje uzasadniony protest.
Zanim jednak zaczniemy budować proste łańcuchy przyczynowo-skutkowe między zjawiskami opisanymi powyżej a tym, co zdarzyło się w Ełku, popatrzmy szerzej na polską rzeczywistość. Nie wiem, kto wpadł na pomysł określania rządzącej obecnie w Polsce formacji mianem „PiSlamu”, ale pojawia się ono np. podczas prodemokratycznych manifestacji. PiSlam, pislamizacja, pislamiści – te memy i hashtagi mają się dobrze w polskim internecie. Ich autorem nie jest minister Błaszczak. Ktoś coś twórczo skojarzył, komuś innemu się spodobało. I zyskało przyzwolenie na funkcjonowanie w publicznym obiegu, jak znak falangi i inne znaki symbolizujące, zdaniem pewnego prokuratora, szczęście.
Nie twierdzę, że wszyscy jesteśmy ksenofobami, ale wszyscy mamy problem z ksenofobią. Jednym z aspektów ksenofobii jest esencjalizacja, traktowanie oponenta jako tożsamościowego monolitu i kodowanie tej tożsamości poprzez degradujące odniesienia symboliczne. Gdy ktoś używa określenia „pislamista” lub akceptuje używanie go, uznaje, że zwolennik PiS jest kimś Innym, o esencjonalnie odmiennych cechach. Tą wyróżniającą cechą jest jakiś rodzaj fundamentalizmu, który najlepiej w tym przypadku ma wyrazić odniesienie do islamu. Co pokazuje, że w repertuarze symbolicznym tego, kto używa pojęcia „pislamista”, istnieje (lub dominuje) jedna tylko konotacja islamu – negatywna, niechętna, znaczy ksenofobiczna.
Powtórzmy: wszyscy mamy problem z ksenofobią. I nie o islamofobię jako szersze zjawisko społeczne wykraczające poza podziały polityczne tu chodzi. Tylko o ksenofobię rozumianą szerzej, jako skłonność do konstruowania swojej podmiotowości społecznej, kulturowej, politycznej w odniesieniu do Innego, rozumianego jako abstrakcyjna, odrębna całość: „wyborca PiS”, „homo pisosus”, „zacofany mieszkaniec prowincji”, „homo sovieticus”, „koderasta”, „obywatel gorszego sortu”.
Nie szukajmy winnych ełckich wydarzeń po drugiej stronie politycznego sporu, niezależnie od tego, na którym brzegu się znajdujemy. W ten sposób tylko wzmacniamy ksenofobiczne nastroje, których pierwotnym źródłem jest znacznie bardziej złożony proces społeczny.