Wysoka kultura jarmarczna
Koncert Yoko Ono i Thurstona Moore’a był niewątpliwie najgorętszym, w przenośni i dosłownie, wydarzeniem poznańskiego festiwalu Transatlantyk. Wszystko byłoby świetnie, gdyby nie publiczność – w dużej mierze widzowie, którzy nie wiedzieli na co się wybierają ale szkoda było zmarnować wejściówek. Gdy tylko na scenę weszli artyści, poszły w ruch smartfony i zaczęło się szaleństwo upamiętniania: z fleszami, świecącymi panelami. Kto siedział z przodu, miał szczęście. Ja miałem miejsce z tyłu, więc czułem się jak na weselu. Tylko muzyka nie weselna, wymagała skupienia na które nie było szansy. Dziś jednak wpadł mi w ręce artykuł Judith H. Dobrzynski z „New York Times” o tym jak zatarły się granice między sztuką, kulturą wysoką i jarmarkiem w ramach wspólnego paradygmatu „ekonomii doznań” (experience economy).
Tak więc dziś wizyta w muzeum, w teatrze lub na koncercie nie może być intymnym doświadczeniem, wymaga aktywnego uczestnictwa i maksymalizacji doznań oraz uruchomienia całej służącej temu infrastruktury technologicznej – augmented reality, serwisy społecznościowe i inne bajery służą temu, żeby doświadczenie przekształciło się w przeżycie wspólnotowe, najlepiej więc jeśli jeszcze, jak pisze Dobrzynski wieczór w muzeum zakończy się np. dyskoteką.
W Polsce wiele o tym mówił i pisał Tomasz Szlendak, socjolog z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika badający m.in. przemiany form uczestnictwa w kulturze, które najogólniej polegają na coraz częstszym traktowaniu kultury jak supermarketu. Muzea, galerie i inne instytucje przekształcają się w kulturalne centra handlowo-usługowo-rozrywkowe, uzupełniając przestrzeń przeznaczoną dla sztuki restauracjami, kawiarniami, sklepami z gadżetami, księgarniami, salami wykładowymi i miejscami służącymi animacji.
Doskonale, być w może w ten sposób księgarnie jeszcze trochę pociągną, a programy „audience development” służyć będą edukacji kulturalnej. Trudno o radośniejszy widok, niż dzieciaki biegające po Zachęcie w ramach zajęć z edukacji artystycznej. Problem jednak zaczyna się wtedy, kiedy logika „experience economy” zaczyna działać z siłą podporządkowującą wszystko, z samą istotą przeżycia estetycznego. Nie jest tym samym wypad na koncert Yoko Ono, żeby zrobić fotkę i potem wyjść, bo „tego nie da się słuchać” z aktywnym uczestnictwem, które w tym przypadku wymaga skupienia.
Supermarketyzacja instytucji kultury powoduje, że w swej trosce o przyjazność stają się coraz mniej przyjazne, przynajmniej dla części publiczności. Jednocześnie, jak zauważa Dobrzyński, przestają się od siebie różnić. Poza tym:
For decades, museums have offered social experiences — the fact that you can talk while you’re in the galleries has always given them an edge over the performing arts – and that is good. Now is the balance shifting too far to the experience? Are they losing what makes them unique? Should museums really follow the path of those “experience” businesses?
If they do, something will be lost. After the terrorist attack at the Boston Marathon in April, Thomas P. Campbell, the Metropolitan Museum’s director, reached out to the Museum of Fine Arts in Boston with the offer to lend three paintings, all dealing obliquely with contemplation, for a special free exhibition there. At the time, he said, “Great museums are places of solace and inspiration, particularly when tragedy strikes a community.” When so many people go instead for an experience, that aspect of art museums – a key part of their identity – is at risk.
Marudzę, wiem – Transatlantyk tak w ogóle był super. Czekam, aż pojawią się materiały z dyskusji w jakiej miałem okazję uczestniczyć po projekcji filmu „Google and the World Brain”, to napiszę więcej, bo chyba wyszło całkiem ciekawie.