Marsze polskie. Siła zdrowego, mieszczańskiego wkurzenia
Tydzień temu maszerowaliśmy, w tę sobotę pikietowaliśmy, i to w wielu miastach Polski.
Pod Sejm przyszło więcej osób, niż zakładałem – tłum robił wrażenie, mniejsza o dokładne liczby. Nie można już więc mówić o jednorazowym zrywie, społeczeństwo obywatelskie istnieje i jest gotowe – bez politycznego, partyjnego przywództwa – bronić cennych dla siebie wartości.
W Warszawie atmosfera była podobna jak przed tygodniem, lepsza nawet, bo obyło się bez przemówień polityków, przemawiały natomiast m.in. Maja Komorowska i Agnieszka Holland.
Organizatorzy prosili o usunięcie agresywnych plakatów, spotkanie odbywało się pod hasłem odzyskanej nadziei. Hasło trafione, bo pewno kolejne dni przyniosą jeszcze niejedną szaloną inicjatywę Jarosława Kaczyńskiego – widać już jednak wyraźnie, że jego rewolucja straciła moc, zanim się na dobre rozpoczęła.
Mocy nabiera zainicjowana przez przypadek inna rewolucja. Na ulice polskich miast wyszło mieszczaństwo obrażone plugawymi słowami Jarosława Kaczyńskiego i jego towarzyszy. Wyszli ludzie dumni ze swojego dorobku, z osiągnięć swojego kraju, którzy nie znieśli plucia w twarz i faszyzacji języka debaty publicznej. Pokazali, że nie ma zgody na segregowanie społeczeństwa na sorty, na monopol na patriotyzm, na homogenizację kulturową i dyktat bigotów. Zrozumieli, że ich prywatne, indywidualne strategie dobrego życia są zagrożone i muszą pokazać swą siłę jako świadoma samej siebie i swej godności klasa.
Mamy więc w końcu swoją nieprześnioną rewolucję burżuazyjną, wychodzimy w końcu z feudalizmu. Niezależnie od tego, co dalej będzie robiło PiS i prezes Jarosław Kaczyński, nie da się tej rewolucji już zatrzymać.
Wiele jednak jest do zrobienia, by skandowane dziś hasło „wolność, równość, demokracja” nabrało pełnej artykulacji w projektach politycznych, społecznych i kulturowych. Siła, która wyniosła PiS do władzy, ma swe realne źródła w licznych ułomnościach III Rzeczypospolitej.
Nie chodzi więc o powrót do stanu sprzed wyborów, kasacji ich wyników, lecz do tworzenia takiej Rzeczypospolitej, która nie da powodu do recydywy resentymentu i ksenofobicznego populizmu.
Rzeczypospolitej uznającej w równym stopniu godność wszystkich jej mieszkańców i mieszkanek.
Sukces nie jest przesądzony, ale jest możliwy do osiągnięcia. Rząd PiS ma legitymację do sprawowania władzy, choć mam wrażenie, że niejeden z wyborców tej partii czuje się oszukany, bo myślał, że głosuje na partię systemową, a nie rewolucyjną i groźnie nieprzewidywalną.
Nie chodzi o kwestionowanie tej legitymacji, lecz o obronę zasad. Stawka jest jednak poważniejsza niż dezynwoltura PiS. Tą stawką jest przyszłość, którą trzeba wypełnić treścią. Jarosław Kaczyński pewno skutecznie pogrzebie III Rzeczpospolitą, IV RP jednak nie zbuduje. Ale wbrew swym intencjom uruchomił proces konsolidacji sił, które tego dokonają.
Ciągle nie zdajemy sobie sprawy, jak bardzo zmieniła się struktura społeczna w ciągu dekady 2005-2015, dziwię się socjologom związanym z PiS, również na stanowiskach rządowych, że tak słabo zrozumieli proces przemian. Wielowymiarowych i wieloznacznych, złych – jak prekaryzacja, i dobrych – jak rozwój demokratycznej świadomości mieszczańskiej. PiS zagospodarowało energię gniewu i frustracji, wykorzystało energię słusznego niezadowolenia na drugą kadencję rządu PO i skorzystało z braku wyraźnej, pozytywnej alternatywy.
Fuks, nie strategia, czego najlepiej dowodzi zdumiewająca anachroniczność projektu PiS. My jednak na fuks liczyć nie możemy, nawet jeśli Prezes pomaga, jak może.