Sens polityki w czasach przełomu
W ostatnią sobotę miałem okazję prowadzić podczas łódzkich Igrzysk Wolności rozmowę z Jackiem Dukajem.
Zeszło też oczywiście na politykę, ale – jak to z Dukajem – nie gadaliśmy o aktualnościach, tylko o tendencjach. Pisarz roztoczył wizję polityki coraz bardziej przypominającej maszyny stosowane przez serwisy takie jak Amazon, które mają odkrywać, o czym marzymy oraz czego potrzebujemy, i zaspokajać to wszystko dopasowaną odpowiednio ofertą.
Czytając dzisiejszy komentarz Pawła Wrońskiego w „Wyborczej” o wtorkowej debacie, można odnieść wrażenie, że już w takim świecie żyjemy: Wroński pisze, że Ewa Kopacz i Beata Szydło gadały jak szafy grające z małym zestawem płyt. Jaki kraj, taki Amazon – można by rzec, ale właśnie sama debata potwierdziła sens pytania, jakie zadałem Dukajowi – czy nawet w tak zalgorytmizowanym i zracjonalizowanym świecie nie zostanie jednak przestrzeń na to, co w polityce jest istotą – wolność i wynikającą z niej nieprzewidywalność?
W sumie to już od roku jesteśmy w polskiej polityce nieustannie zaskakiwani. Wybory samorządowe przyniosły wyraźną zmianę, potem wybory prezydenckie. W tle trwała dyskusja o śmierci lewicy symbolizowanej przez postaci zombi w stylu Leszka Millera czy Janusza Palikota. Teraz jednak, już na finiszu kampanii parlamentarnej, widać, że coś zaczyna się odtykać i nie jesteśmy jedynie zakładnikami resentymentu Prawa i Sprawiedliwości. Paradoksalnie PiS sam pomógł otworzyć drogę tym nowym głosom – jego siła dotychczas polegała na tym, że ów resentyment ubierał w szaty gorących wartości kodowanych takimi pojęciami jak patriotyzm. Debata o uchodźcach, w której Jarosław Kaczyński zdecydował się sięgnąć po retorykę jawnie rasistowską, skompromitowała jednoznacznie PiS jako partię mającą z wartościami wiele wspólnego.
W tym samym czasie na scenie pojawili się ludzie zdolni mówić w imieniu lewicy językiem wartości: czy to będzie Robert Biedroń w Słupsku, czy Barbara Nowacka i całe grono świeżych twarzy na listach Zjednoczonej Lewicy, by wspomnieć Joannę Erbel, Hannę Gil-Piątek, Adama Ostolskiego, czy w końcu Adrian Zandberg z Razem, który zabłysnął podczas ostatniej debaty.
Przypominają się słowa Marthy Nussbaum, która pisała w „Political Emotions”, że istotą polityki są emocje – nie chodziło jej jednak o manipulowanie emocjami, tylko o tzw. mądrość emocji. Wyposażenie emocjonalne to część ucieleśnionego umysłu, myślimy rozumem i ciałem jednocześnie. Dlatego czysto rozumowy, zaprogramowany dyskurs w polityce nie zadziała, jeśli nie zostanie wzmocniony przez autentyczność wyrażającą się w emocjach. Liberał może mówić o ciepłej wodzie jako celu polityki, ale musi przekonać, że ten cel wynika z wartości, za które gotów byłby poświęcić znacznie więcej niż owa ciepła woda.
Nie inaczej jest z lewicą, co w sytuacji tej kampanii niewątpliwie utrudniło taktyczny sojusz ZL i Razem, bo ten odrzuciłby od polityki wiele osób, które dzięki Razem po raz pierwszy w życiu znalazły powód do zaangażowania (na fejsbuku jest wiele świadectw pokazujących, na czym polega fenomen Razem). Gdyby Razem dołączyła do ZL, wielu z nich by się wycofało, uznając kompromis za cenę współpracy z Leszkiem Millerem za zbyt kosztowny.
W tym jednak przypadku główną wartością jest mobilizacja nowego zaangażowania. I wartością są też próby „hakowania” ZL od środka. Czy w efekcie, jak obawia się Wroński, następuje kanibalizacja cennych głosów wyborczych? Nie obawiałbym się – sądzę, że zwłaszcza po ostatniej debacie ewentualny efekt kanibalizacji zrównoważy, a nawet przewyższy zwiększona mobilizacja i frekwencja. Ważnym celem polityki jest władza, jej sensem są jednak wartości, dla których tę władzę chce się sprawować. Gdy PiS pokazał, że jest partią antywartości, otworzyło się nagle pole dotychczas zdominowane przez prawicę. Niezależnie od wyniku wyborów trzeba tę pustą przestrzeń jak najszybciej wypełnić.
W tym kontekście cieszy to, co dzieje się poniżej krajowej polityki, na poziomie lokalnym, miast i metropolii. Nie wszędzie oczywiście, ale wczoraj np. we Wrocławiu została podpisana deklaracja Koalicji Miast, łącząc Wrocław, Katowice, Łódź, Gdańsk, Lublin – miasta, które konkurowały o tytuł Europejskiej Stolicy Kultury, a teraz chcą razem współdziałać, by jak najlepiej wykorzystać szansę, jaką jest Wrocław 2016.
Najważniejsze, jak przytomnie zauważył Paweł Adamowicz, że koalicja powstała w wyniku wieloletniej nieustannej współpracy konkretnych ludzi zaangażowanych w sprawy swoich miast. Władza tylko przypieczętowała efekty tego procesu, którego sens polegał i polega na zaangażowaniu.