Państwo dobrobytu czy refeudalizacja?
Jacek Rakowiecki zachęcił mnie wczoraj swym wpisem na fejsbuku do lektury tekstu Rafała Wosia „W Polsce należy budować państwo dobrobytu” z „Dziennika Opinii”. Cóż, argumenty za państwem dobrobytu słuszne i przedstawione z dużą klarownością, pełna zgoda.
Jestem zwolennikiem państwa dobrobytu, obawiam się jednak, że akurat propozycja Rafała Wosia od takiego państwa nas oddala (tak jak pyrrusowym zwycięstwem jest wygrana górników w starciu z rządem). O tym, że państwo dobrobytu jest konstrukcją historyczną, pisałem niedawno. Przyniosło ważne osiągnięcia społeczne, z czasem jednak straciło legitymizację polityczną, na jakiej było ufundowane – samo stwierdzenie, że jest dziś potrzebne, nie zapewni jego rekonstrukcji.
Bo powolny demontaż, spowodowany różnymi czynnikami, trwa w Wielkiej Brytanii, Francji, a także w krajach skandynawskich. W Danii np. największym zagrożeniem jest konflikt kulturowy wynikający z rosnącego odsetka imigrantów, „niezsocjalizowanych” do reguł nordyckiego modelu społecznego. W Szwecji zagrożeniem jest wysokie bezrobocie wśród młodych i również konflikt kulturowy. O tej zmiennej dynamice i historycznych uwarunkowaniach możliwości państwa dobrobytu warto pamiętać, zanim rozpocznie się jego prawdziwą budowę w Polsce.
Tu mam z kolei problem z głównym elementem propozycji Rafała Wosia, który przekonuje, że państwo dobrobytu musi w Polsce zbudować klasa średnia, również we własnym interesie. Hm, przypominam sobie analizę Macieja Gduli sprzed kilku lat, który pokazał, że polską klasę średnią zbudowało właśnie państwo i żyje ona z państwem w pełnej symbiozie (rozciągam znaczenie pojęcia państwo na cały sektor publiczny, a więc także samorząd). Widać tę symbiozę zwłaszcza w terenie, gdzie najlepsze posady dla klasy średniej oferuje sektor publiczny: samorząd, uczelnie, szkolnictwo, służba zdrowia, kultura.
Reprodukcja władzy politycznej zależy od głosów klasy średniej, reprodukcja statusu (znaczy: utrzymanie posady) zależy od tego, kto będzie przy władzy. W zasadzie postulat państwa dobrobytu został już zrealizowany, jest to państwo dobrobytu klasy średniej. Z wyjątkiem ostatniego buntu górników w ostatnich latach protestowała w zasadzie tylko klasa średnia: od lekarzy przez pielęgniarki po nauczycieli. Nie oceniam formułowanych podczas tych protestów postulatów, tylko stwierdzam fakt.
Czy jest szansa, żeby rozszerzyć tę formułę na państwo dobrobytu dla wszystkich? Niestety nie wierzę, że klasa średnia chętnie podzieli się swoimi zdobyczami z ludem. Jak zaś wynika z wielu badań, lud w Polsce daleki jest od gniewu, rozbity i niezorganizowany. Innymi słowy nie stwarza zagrożenia ani też nie ma politycznej reprezentacji. Jego interesów nie reprezentuje ani SLD, ani PiS – to typowe partie klasy średniej, wystarczy przypomnieć decyzje podatkowe rządów PiS oraz dzisiejszą troskę o frankowców.
Czy zapowiedzią zmiany jest protest górników, który zyskał, zgodnie z badaniami dla TVN24, ponad 60 proc. poparcia społecznego? Czy też raczej pytanie trzeba postawić inaczej: może nasi górnicy także należą już do klasy średniej (biorąc pod uwagę ich dochody, a także rosnący poziom wykształcenia – niejeden górnik dołowy ma wyższe wykształcenie). Jeśli zaś tak, to niestety ostatnie protesty byłyby dowodem na mój wywód, a nie propozycję Rafała Wosia.
Idąc zaś tym tropem, obawiam się, że w Polsce przy aktywnym zaangażowaniu klasy średniej nastąpi refeudalizacja, czyli odbudowa społeczeństwa stanowego, podzielonego nieprzenikalnymi barierami przestrzennymi, statusowymi i kulturowymi (co już wyraźnie widać z badań nad kulturą i systemem edukacyjnym). Chyba że po nadchodzącym raczej nieuchronnie końcu SLD powstanie formacja polityczna zdolna zaproponować bliski mnie i Rafałowi Wosiowi projekt państwa dobrobytu dla wszystkich – językiem adekwatnym do ducha czasu i rzeczywistości społecznej.