Wartość natury

Raport „Ekonomika bioróżnorodności” opublikowany na początku lutego przez brytyjski rząd wywołał żywe reakcje na świecie. Dla większości komentatorów dokument ma przełomowe znaczenie, bo łączy gospodarkę i środowisko w nierozłączną całość. Krytycy, jak George Monbiot, twierdzą, że właśnie to połączenie jest największym problemem.

Raport przygotował zespół, na którego czele stał Partha Dasgupta z Cambridge University. Opracowanie zamówił Skarb Jej Królewskiej Mości, czyli ministerstwo skarbu brytyjskiego rządu. W podobny sposób w 2006 r. powstał słynny „raport Sterna” poświęcony ekonomice klimatu.

Ekonomika klimatu

Przed 15 laty przełom polegał na tym, że problem zmian klimatu został uznany za kluczowy dla funkcjonowania gospodarki, a Nicholas Stern zaproponował sposób włączenia tego problemu do rachunku ekonomicznego. W efekcie politycy zyskali lepsze narzędzie do podejmowania decyzji w sprawie działań na rzecz ochrony klimatu.

Raport Sterna rzeczywiście miał przełomowe znaczenie w popularyzacji i upolitycznieniu kryzysu klimatycznego. Wywołał zarówno entuzjazm, jak i żywą krytykę, a jednym z oponentów był właśnie Dasgupta. Wśród zarzutów wobec Sterna najważniejszy dotyczył przyjętej przez niego stopy dyskontowej, czyli miary ekonomicznej wyrażającej, jaką wartość ma dla nas przyszłość.

Wartość przyszłości

Stopa dyskontowa określa opłacalność różnych działań, czy np. lepiej już teraz ograniczać emisje gazów cieplarnianych kosztem wzrostu gospodarczego, czy lepiej stymulować wzrost i rozwój innowacji, by łatwiej i szybciej poradzić sobie z wyzwaniem w przyszłości, gdy będziemy bogatsi oraz będziemy dysponowali lepszymi technologiami.

Partha Dasgupta w „Ekonomice bioróżnorodności” podejmuje podobne wyzwanie wprowadzenia kwestii ochrony środowiska do głównego nurtu myśli ekonomicznej, a w efekcie do zazielenienia ekonomii politycznej tak, by decyzje polityków uwzględniały koszty środowiskowe. By tak się stało, Dasgupta postuluje zerwanie z podziałem rzeczywistości na „ludzką” gospodarkę i „nieludzką” naturę, znajdującą się na zewnątrz systemu ekonomicznego w postaci nieograniczonego zasobu.

Środowisko i gospodarka

Społeczeństwo i gospodarka nie istnieją poza środowiskiem, są jego integralną częścią. To dość oczywiste stwierdzenie, jak jednak je zoperacjonalizować w języku późnej nowoczesności zdominowanej przez kapitalistyczną ekonomię? Należy wprowadzić środowisko do łącznego rachunku, opisując ją jako „natural capital”, kapitał naturalny, czyli jedną z form kapitału uczestniczącą w wytwarzaniu wartości gospodarczej.

Jednocześnie należy uznać, że gospodarka nie ma charakteru nieograniczonego, tylko jest ograniczona (związana) granicami środowiskowymi. Kapitał naturalny nie ma zdolności do nieskończonej regeneracji, tymczasem gospodarka już od wielu dekad rozwija się, nie uznając tego podstawowego, naturalnego ograniczenia.

Granice wzrostu

Innymi słowy, uznając naturę za formę kapitału, należy też uznać jej szczególny, skończony charakter i ograniczoną zdolność do reprodukcji. To z kolei prowadzi Dasguptę do wniosków, jakie sformułowali już 50 lat temu autorzy słynnego raportu Klubu Rzymskiego „Granice wzrostu”. Raport ten nigdy nie zyskał uznania wśród ekonomistów głównego nurtu, którzy nie dopuszczają pojęcia granic i skończoności zasobów, bo granice nieustannie przesuwa innowacyjność.

Dasgupta uznaje rolę innowacyjności, wskazuje jednak, że skończoność kapitału naturalnego oznacza także skończony charakter wzrostu. Jeśli chcemy odzyskać równowagę środowiskową, trzeba pogodzić się z tym, że postęp technologiczny umożliwiający efektywniejsze wykorzystanie zasobów trzeba będzie połączyć z głęboką przemianą stylów życia i konsumpcji. Po prostu zapewnienie standardu konsumpcji i zużycia zasobów, jaki wyznaczyły kraje rozwinięte, nie będzie możliwe.

Świat poza PKB

Tygodnik „The Economist” zauważa, że jest to jeden z najważniejszych wniosków raportu Dasgupty – hasło granic wzrostu pojawiło się w opracowaniu firmowanym przez rząd, a nie jakąś egzotyczną organizację. Liczący ponad 600 stron dokument zawiera również inne ważne stwierdzenia. Krytykuje m.in. miarę PKB jako zbyt ograniczoną, by mierzyć rozwój oparty na poszanowaniu środowiska.

Dasgupta podejmuje także kwestię wartości natury, zwracając uwagę, że nie jest ona tożsama cenie, jak chciałoby wielu ekonomistów. Ekonomista ostrzega przed ekonomicznym redukcjonizmem, pokazując znowu to, co dla ludzi spoza świata ekonomii jest oczywiste. Na przykład to, że Puszcza Białowieska jest bezcenna, nawet jeśli uznamy ją za część kapitału naturalnego.

Krytyka raportu

I tu właśnie wkraczają z krytyką tacy ludzie jak George Monbiot, ekolewicowy komentator ekologiczny „Guardiana”, czy Jason Hickel, propagator dewzrostu. Zarzucają Dasgupcie, że łącząc środowisko z gospodarką, podporządkowuje naturę logice kapitalistycznej akumulacji i utowarowienia. W efekcie zamiast pomóc, przyspieszy proces destrukcji.

Z argumentami Monbiota i Hickela trudno dyskutować, bo wyrazili je na Twitterze, koncentrując się na tym, żeby efektownie wypaść. Z ich tweetów nie wynika jednak, czy przeczytali cały raport, czy tylko projektują swoje obawy uruchomione hasłem „kapitału naturalnego”. Mam nadzieję, że przedstawią obszerniejsze komentarze.

Monbiot na pewno ma rację, gdy zwraca uwagę na kluczowy brak raportu Dasgupty. Kończy się on konkretnymi rekomendacjami, ale nie uwzględnia, że wymagają one działania politycznego, które jest z kolei uwarunkowane mechanizmami oddziaływania kapitału na władzę i uwikłania władzy w złożoną grę interesów.

To prawda, „Ekonomika bioróżnorodoności” jest po prostu tym, na co wskazuje tytuł, a nie krytyką ekologii i ekonomii politycznej. To inne zadanie i nie ma pewno co liczyć na to, że taką krytykę zamówi rząd Jej Królewskiej Mości. Przed jej napisaniem warto jednak dokładnie przeczytać to, co napisał Partha Dasgupta.