Dzień Ziemi w trybie #zostanwdomu

Nie wnikam, czy koronawirus to zemsta natury na człowieku, choć nie brakuje i takich interpretacji. 50. Dzień Ziemi to jednak dobra okazja, by w końcu na poważnie przemyśleć relacje między ludźmi i środowiskiem.

Gdy Greta Thunberg przekonywała w styczniu 2019 r. w Davos, że „nasz dom, Ziemia, płonie”, wielu niechętnych jej komentatorów stwierdziło, że nastoletnia aktywistka histeryzuje. Szkoda, że zapomnieli, jak w 2002 r., jeszcze zanim Thunberg się urodziła, tak samo mówił podczas IV. Szczytu Ziemi prezydent Francji Jacques Chirac. Nikt mu nie zarzucił histeryzowania, „mainstream” po prostu zbył go podobnie jak Thunberg.

Wołanie na płonącej puszczy

Nic więc dziwnego, że rok później, zarówno podczas Szczytu Klimatycznego COP25 w Madrycie, jak i po raz kolejny w Davos, Thunberg rozżalona mówiła o porażce swojego ruchu. Co z tego, że weszła na czołówki mediów, skoro emisje gazów cieplarnianych rosną i nie widać szansy na wyjście z kryzysu klimatycznego?

Skalę problemu doskonale ilustruje kryzys wywołany koronawirusem. Na skutek zmniejszonej aktywności gospodarczej emisje gazów cieplarnianych mają w 2020 r. zmaleć o ok. 5 proc. Taki jest skutek największej prognozowanej światowej recesji od przedwojennej Wielkiej Depresji. Tymczasem żeby uzyskać efekt stabilizacji temperatury na poziomie 1,5 st. C powyżej poziomu przedprzemysłowego, potrzeba od 2020 r. przez najbliższą dekadę redukować emisje o 7,6 proc. rocznie.

Fałszywy realizm

Gdy płonie las, nie szkoda róż – mówią fałszywi realiści zwracający uwagę, że teraz najważniejsze jest ratowanie gospodarki, a sprawy środowiska i klimatu należy odłożyć na później. Gospodarka – rzecz ważna, pozwolę jednak przywołać popularną w czasie pandemii metaforę – lekarstwo nie powinno być gorsze od choroby.

Pobudzanie gospodarki nie może prowadzić do skutków podkopujących szanse dalszego rozwoju. Nie może odbywać się na zasadzie reaktywacji w dotychczasowym modelu, który doprowadził do katastrofalnych skutków środowiskowych, które zaczynają być źródłem konkretnych kosztów ekonomicznych.

Kryzys nie odwołuje praw biofizyki

Susze, pożary lasów, zanieczyszczenie powietrza, nasilenie ekstremalnych zjawisk pogodowych – to tylko kilka konkretów związanych w coraz większym stopniu ze zmianami klimatycznymi, które niosą realne koszty. Nie można ich już pomijać, a nadchodzących kryzysów żywnościowych nie zasypie drukowany pieniądz w ramach luzowania ilościowego.

Ziemia ma granice, tak jak mają je państwa, o czym przypomnieliśmy sobie w trakcie pandemii. Dobrze więc, że Unia Europejska i większość tworzących ją państw, w tym największe gospodarki – Niemcy, Francja i Włochy – zgodnie podpisują się pod kontynuowaniem Europejskiego Zielonego Ładu jako strategii łączącej wychodzenie z kryzysu z dalekosiężnym celem ekologicznej transformacji.

Zielona transformacja

Pod stanowiskiem wzywającym do połączenia polityki antykryzysowej z Zielonym Ładem podpisało się 17 ministrów środowiska i klimatu. Znamienne, że są wśród nich przedstawiciele Grecji, Hiszpanii, Portugalii – krajów najmocniej dotkniętych kryzysem w 2008 r. I znamienne, że wśród sygnatariuszy nie ma Polski.

Równie ważne są sygnały z poziomu lokalnego, jak nowa strategia rozwoju Amsterdamu odwołująca się do „Doughnut Economics”, czyli postwzrostowej ekonomii obarzanka. Amsterdamski plan relacjonuje Paulina Januszewska w „Krytyce Politycznej”, warto się wczytać.

W Polsce, czyli wszędzie

W końcu zachęcam do sięgnięcia po moją książkę „W Polsce, czyli wszędzie. rzecz o upadku i przyszłości świata”. Tam więcej o nieuchronnym zbliżaniu się do klifu Seneki, proces dekompozycji naszej cywilizacji już się zaczął. Stawką nie jest powrót do „normalności”, która normalnością nie była, tylko wykorzystanie energii upadku do niezbędnej transformacji.