Spotkania z cyberutopią
Kryzys sprawdza społeczeństwo i instytucje. Chcemy jak najszybciej przywrócić namiastki normalności wytrąconemu z normalności życiu. Organizujemy pracę na odległość, pisarze czytają w internecie swoje dzieła, nauczyciele wzywają przed komputery uczniów. Kreatywna destrukcja już szczerzy kły do tych, co są za słabi, by podołać kolejnej fali wymuszonej modernizacji.
Trudno sobie wyobrazić podobną pandemię 20 lat temu, gdy dostęp do internetu miał nikły odsetek Polaków. Dziś narodowa kwarantanna stała się okazją do narodowego skoku w cyberutopię. Pojedynczo i niewielkimi grupami już tam nas wielu trafiło. Socjologowie, antropologowie i kulturoznawcy od wielu lat opisują cyfrowe praktyki Polek i Polaków. Do internetu przeniosła się też już dawno znaczna część debaty politycznej.
Społeczeństwo informacyjne po polsku
Obecny kryzys będzie jednak dobrym sprawdzianem dla instytucji, na ile zadomowiły już nie tak nową cyfrową rzeczywistość. Równo 10 lat temu organizowałem w Collegium Civitas seminarium o Otwartym Społeczeństwie Informacyjnym, uczestniczył w nim Michał Boni oraz kilkoro ministrów ówczesnego rządu PO-PSL.
Spotkanie odbywało się niedługo po pierwszym politycznym buncie internautów, którzy zmobilizowali się w sieci przeciwko próbie wprowadzenia rejestru stron i usług niedozwolonych przy okazji ustawy antyhazardowej. Sprawę można sobie przypomnieć w serwisie Wikinews.
Państwo informacyjne
Michał Boni, wówczas minister w KPRM i mózg strategiczny rządu, wykazał się podczas seminarium refleksem i powiedział, że rząd i politycy próbowali budować społeczeństwo informacyjne w Polsce, a okazało się, że powstało samo bez pytania władzy i polityków o zdanie i zgodę.
To stwierdzenie Boniego od zawsze miało potwierdzenie w różnych międzynarodowych porównaniach internetyzacji i informatyzacji kraju. Jeden z ciekawszych Network Readiness Index Światowego Forum Gospodarczego ujawniał systematycznie, że o ile mieszkańcy Polski radzili sobie całkiem nieźle z nowymi technologiami, np. w 2016 r. uplasowaliśmy się na 42. miejscu wśród 130 badanych krajów, o tyle administracja rządowa wylądowała na miejscu 82., a biznes pomiędzy – na 64.
Bunt Sieci
Przed 2010 r., o ile pamiętam, było o wiele gorzej, rząd nie mieścił się nawet w pierwszej setce. W każdym razie te rankingi pokazują głęboki sens wypowiedzi Boniego z marca 2010 r. – jak modernizować zmodernizowanych przez zacofanych? Niestety słowa Boniego nie przebiły się szerzej ani tym bardziej do politycznej świadomości i dwa lata później mieliśmy już prawdziwy Bunt Sieci, czyli protesty przeciw ACTA.
Cyfrowy odłam społeczeństwa zderzył się z analogowym państwem, w znacznej mierze analogowym biznesem oraz ładem instytucjonalnym. Swoją interpretację przedstawiłem w książce „Bunt Sieci” (Polityka 2012), a analizę reakcji państwa na protesty w rozdziale „Państwo wobec społecznego buntu wywołanego umową ACTA” z książki „Państwo w praktyce. Style działania” pod red. Jacka Raciborksigeo (Nomos 2017).
Kolejny test
Teraz mamy kolejny wielki test w sytuacji absolutnie nadzwyczajnej. Nie oceniam jeszcze w tym momencie, choć wiele sygnałów jest niepokojących. Najbardziej niepokoi wiara w technologiczny solucjonizm – np. dzieci nie mogą chodzić do szkoły, uczmy je przez internet.
Jak? Jak to jak? Dziwi się ministerstwo edukacji i odsyła na stronę przygotowaną przez resort cyfryzacji, gdzie są linki do wszystkiego, co potrzebne. Prawie XXII w., brakuje jednak kilku zwykłych XIX-wiecznych fundamentów, jak choćby podstaw prawnych dla zdalnego trybu pracy nauczycieli i uczniów.
Cyfrowa partyzantka
Zwraca na to czujnie uwagę Alina Czyżewska z Watchdog Polska, pokazując, że na razie szkoła została zawieszona i w świetle obowiązującego dziś stanu prawnego nauczyciele czy uczniowie nie mają obowiązku realizować zadań dydaktycznych ani też nikt nie ma ich prawa do tego zmuszać. Nie mówiąc już o tym, że zmuszanie do nieodpłatnego wykorzystania prywatnej infrastruktury do świadczenia pracy jest niezgodne i z prawem, i z przyzwoitością.
Oczywiście, nauczycielki i nauczyciele w trosce o dobro uczniów na takie szczegóły nie zwracają uwagi, sytuacja nadzwyczajna aktywizuje gen powstańczo-partyzancki, uruchamianie szkoły w internecie przypomina montowanie tajnych kompletów w pierwszych dniach okupacji. Tyle że dziś okupantem jest koronawirus.
Kreatywna destrukcja, naturalna selekcja
System – myślę nie tylko o edukacji, ale o całym ładzie instytucjonalnym – albo udowodni swoją adekwatność, albo tego kryzysu nie przeżyje, zastąpiony przez nowe formy samoorganizacji i instytucjonalizacji. Po nieadekwatnych instytucjach nie będę płakał, bardziej martwię się o tych wszystkich, którzy okażą się „nieuchronnym kosztem cyfrowej modernizacji”.
Weźmy szkołę. Nie wszystkie dzieci mają dostęp do odpowiedniej jakości sprzętu i łączy internetowych, wiele z nich, nawet jeśli ma odpowiednie gadżety, nie ma odpowiednio kompetentnych rodziców, by pomogli radzić sobie nie tylko z traumą kwarantanny, ale i szkolnym stresem nauki w niezwykłych okolicznościach.
Uniknąć disaster capitalism
Największa moja obawa: wymuszona kwarantanną modernizacja okaże się naszym wariantem „disaster capitalism”, kapitalizmu opisywanego przez Naomi Klein, który żywi się katastrofami i wymuszoną przez nie selekcją. Tak jakoś się składa, że najbardziej cierpią najsłabsi, a strukturalna pomoc i energia instytucji idzie w kierunku najzaradniejszych.
Tak, to będzie wielki test społeczeństwa i instytucji. Zwłaszcza że sytuacja nadzwyczajna potrwa jeszcze dość długo.