Hybrydowa topografia Ukrainy

Trybunał Konstytucyjny wyrokiem w sprawie nowelizacji ustawy o IPN i „przepisów ukraińskich” przypomniał, że Ukraina niezmiennie jest sąsiadem Polski. Zamiast komentować działanie Trybunału, uznałem, że lepiej pochylić się nad lepszymi tekstami niż idiotyczna ustawa. Zapraszam do literackich światów Serhija Żadana i Jurija Andruchowycza.Tytuł wpisu pożyczyłem od Jarosława Poliszczuka, autora książki „Гібридна топографія. Місця й не-місця в сучасній українській літературі”, która łączy dwie odległe od siebie, jak Donbas i Galicja, książki „Інтернат” Serhija Żadana i „Коханці юстиції” Jurija Andruchowycza. Najnowsze utwory ukraińskich pisarzy dzieli nie tylko lokalizacja geograficzna. Dzieli je w zasadzie wszystko i połączyć je można, tylko przyjmując koncepcję topografii hybrydowej.

Internat – wojna bez patosu

Powieść Żadana to ponura opowieść o donbaskiej wojnie przedstawiona z perspektywy cywili znajdujących się nieszczęśliwie na linii frontu, która co chwila zmienia położenie, w związku z tym cały czas trzeba uważać w kontaktach z wojskowymi, po której stronie walczą. Nigdy nie jest to jasne, pomyłka może kosztować życie. Opowieść pozbawiona jest jakiegokolwiek patosu, wojna nie ma jakiejkolwiek wzniosłości, której – jak pamiętam – oczekiwali niektórzy prawicowi krytycy koncepcji programowej Muzeum II Wojny Światowej. Trzeba żyć i przeżyć, ograniczając heroizm do minimum potrzebnego, by wydostać zza lini frontu małoletniego krewnego. Tyle i aż tyle.

Szycie tekstem

Andruchowycz w swej powieści-patchworku zbudowanym z niezależnych, ale współgrających opowiadań posługuje się swym wypróbowanym do znużenia postmodernistyczno-barkowym stylem. Tej jego strategii literackiej obawiałem się najbardziej, sięgając po tom, bo w pamięci miałem spotkanie z pisarzem w Węgajtach dwa lata temu, kiedy prezentował jeden z rozdziałów przygotowywanej książki. W kontekście aktualnej ukraińskiej rzeczywistości wydawał się nieznośnie pretensjonalny i pusty.

Andruchowycz jest jednak zbyt dobrym pisarzem, by nie zaskoczyć. Gdy wziąłem „Kochanków” do ręki, odłożyłem dopiero po przewróceniu ostatniej kartki. Rzecz, a raczej kolejne opowieści dzieją się w hybrydowej przestrzeni Galicji, rozciągając się między Lwowem, Stanisławowem/Iwano Frankiwśkiem i Kołomyją, między XVI w. a sowiecką współczesnością, między historycznymi faktami a wyobraźnią pisarza. Wszystkie te wymiary spaja wirtuozeria pisarska Andruchowycza, który bezbłędnie przełącza się między rejestrami, opowiadając kolejne historie.

Złożoność prawdy

Historie bardzo konkretne i jednocześnie rozmyte, pokazujące, że nawet najbardziej historycznych postaci, niezależnie od tego, czy żyjących 500 czy 30 lat temu, nie sposób opisać precyzyjnie, poznać motywów ich działania, zbrodni, jakie popełniali lub jakimi ich obciążano. Rzecz nie w postmodernistycznym przekonaniu, że prawda obiektywna nie istnieje, ani też że nie sposób do niej dotrzeć, tylko w tym, że prawda ludzka jest jak życie – zawsze szersza niż nawet najszczegółowsza i najszersza opowieść. Każda narracja, literacka czy historyczna, jest siłą rzeczy redukcją złożoności życia, co Andruchowycz perfekcyjnie pokazuje.

Jedna z opowieści dotyczy Stanisławowa lat wojny i historii obławy w miejskim teatrze ukraińskim oraz zbiorowej egzekucji 27 Ukraińców skazanych przez Niemców za działalność przeciwko III Rzeszy motywowaną ukraińskim nacjonalizmem. Andruchowycz to historyczne wydarzenie swego rodzinnego Stanisławowa obraca na wszystkie strony, docierając do coraz głębszych warstw i detali odsłaniających relacje między Polakami, Ukraińcami, Niemcami – akty kolaboracji i zdrady, beznadziejny romantyzm i brak doświadczenia bojowników. Idealizm mieszający się z podłością w gęstym konglomeracie motywów osobistych i politycznych.

Czytajmy książki, nie ustawy

Warto, by „Kochankowie” pojawili się w polskim przykładzie, a przynajmniej by jak najszybciej można było przeczytać po polsku ów stanisławowski rozdział czasów okupacji. Po wyroku Trybunału już nie grożą trzy lata za negowanie zbrodni ukraińskiego nacjonalizmu, a lektura – choć nie jest to opracowanie historyczne, tylko literackie – pozwala zrozumieć, że jednoznaczne wyroki w sprawie konfliktu polsko-ukraińskiego zawsze będą funkcją politycznych emocji i pracy pamięci, a prawda będzie niekończącą się opowieścią. Opowieścią, która towarzyszyć będzie Polakom i Ukraińcom jeszcze przez długi czas, dając zajęcie pisarzom, historykom i politykom. Żadna ustawa tego nie zmieni.

Tak jak żadna ustawa ani siła niespełnionych męskich fantazji nie spowodują, że wojna jest fajna lub kiedykolwiek fajna była.