Marzec ’68 – tragedia sprawiedliwości
Michał Zadara w „Sprawiedliwości” (Teatr Powszechny w Warszawie) nie bierze jeńców. Winą za Marzec ’68 obciąża każdego, kto widział, lecz nie chciał zobaczyć. Dramat sprzed 50 lat staje się współczesną odsłoną tragedii o królu Edypie.
Najpierw trzeba zrozumieć, co się przed pół wiekiem w Polsce stało. To, co nazywamy Marcem ’68, a trwało w istocie od 1967 do 1971 roku, było dokończeniem nazistowskiego Endlösung – ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej. Społeczność żydowska została rozbita, a tysiącletni związek Polaków i Żydów na jednym terytorium przerwany. Oczywiście, działania władz PRL nie miały charakteru eksterminacji, ale spełniają kryterium zbrodni przeciwko ludzkości – przekonują przywołani przez twórców spektaklu eksperci.
W sposób systemowy i systematyczny zmuszono do wyjazdu blisko 13 tys. obywateli, pozbawiając ich majątku i obywatelstwa, a więc też przysługującym z nim praw. To wszystko ze względu na jedną cechę – bycie Żydem. Formalnie wyjeżdżający czynili to dobrowolnie, zachętą były jednak nieustanne szykany: utrata pracy, szczucie przez aparat propagandy, antysemicka atmosfera. Dla Michała Zadary kluczowe jest przejście od „zwykłego” antysemityzmu do antysemityzmu systemowego, który jest podstawą dla działań machiny państwowej.
Różnica istotna, bo o ile „zwykły” antysemityzm pojedynczych ludzi można rozpatrywać w kategoriach kryminalnych i podlega przedawnieniu, o tyle te same działania (np. pisanie antysemickich artykułów w prasie), wpisujące się w „zbrodnię przeciw ludzkości”, przedawnieniu nie podlegają. Przestępstwo kryminalne narusza normy, zbrodnia przeciwko ludzkości urąga samej zasadzie sprawiedliwości. Nieosądzona zatruwa społeczeństwo jak w opowieści o królu Edypie.
Co więc można zrobić, gdy większość sprawców już nie żyje? Odeszli polityczni mocodawcy: Gomułka, Moczar, Cyrankiewicz, dyrektorzy zakładów pracy zwalniających za „syjonizm” też nie żyją, celnicy upokarzający wyjeżdżających są nie do zidentyfikowania, nawet jeśli któryś jest wśród żywych. Pozostała garstka dziennikarzy współuczestniczących w tworzeniu owej antysemickiej atmosfery. Ich więc ścigać? Formalnie sprawiedliwość domaga się tego, tylko że jak w Królu Edypie, niczego to już nie rozwiąże – bo w istocie wina spoczywa już nie tylko na tych konkretnych osobach, które przeżyły, lecz obciąża każdego, kto widział, lecz nie chciał dostrzec i właściwie nazwać zbrodni z 1968 roku.
Zadara odsłania nową perspektywę Marca ’68, wobec której niezwykle żałośnie wygląda bełkot Mateusza Morawieckiego dumnego z postawy Polaków i Andrzej Dudy przepraszającego za krzywdy nie w swoim imieniu, ale w majestacie autorytetu państwa, jakby to nie machina propagandowa tego państwa uczestniczyła w nakręcaniu na nowo nacjonalistycznej i antysemickiej nagonki. W tym kontekście „Sprawiedliwość” jest ponurym memento dla wszystkich współczesnych uczestników kampanii nienawiści – wasi mocodawcy umrą, przestępstwa być może się przedawnią, pamięć pozostanie i za pół wieku znajdzie się inny Zadara, by przypomnieć:
Nie bądź bezpieczny. Poeta pamięta
Możesz go zabić – narodzi się nowy.
Spisane będą czyny i rozmowy.
(Czesław Miłosz, 1950)
PS Krótki mój wpis po spektaklu na Twitterze sprowokował komentarze, że w takim razie ustawa degradacyjna forsowana przez PiS jest OK, bo wpisuje się w wymierzanie historycznej sprawiedliwości. Cóż, tym się różni sztuka od debaty publicystycznej – Zadara pokazuje wyjątkowość Marca ’68 (wcześniej wydarzeniem o podobnym charakterze była Akcja Wisła z 1947 roku, mająca rozwiązać ostatecznie „kwestię ukraińską”) – miała także charakter systemowej represji przeciwko obywatelom Polski ze względu na ich cechę – przynależność etniczną. I zmusza do zmierzenia się z tą wyjątkowością, pokazując, że nie ma dla niej prostego, ustawowego rozwiązania.