Przyszłość, lewica, dialog. Dlaczego nie podpisałem listu do środowisk lewicowych
Widmo krąży po ulicach – widmo innej Rzeczpospolitej. Wszystkie potęgi starej III RP połączyły się w świętej nagonce przeciw temu widmu: Kaczyński i Schetyna, TVP i TVN, krytycy „Okrągłego Stołu” i jego obrońcy – tak zaczyna się list otwarty do środowisk lewicowych „Żegnaj III RP!”, podpisany przez grono zacnych sygnatariuszek i sygnatariuszy.
Popieram intencję listu, choć go z premedytacją nie podpisałem. (Piszę ten komentarz, wiedząc już, że prezydent Andrzej Duda zapowiedział zawetowanie ustaw sądowniczych). Intencję popieram, bo o konieczności projektu nowej republiki już pisałem, najmocniej w niedzielę, 23 lipca, w serwisie OKO.press. Nie będę więc powtarzał argumentów. Po prostu potrzebny jest nowy projekt nie tylko jako ćwiczenie intelektualne na odległą przyszłość, ale także warunek skutecznej walki politycznej dziś, bo stary (ciągle obowiązujący) paradygmat polityki doprowadził do wyniszczającej wojny pozycyjnej.
A ta, jak uczył Clausewitz, skończy się dopiero wówczas, gdy strony konfliktu się wyniszczą lub gdy zmagania przerwie impuls polityczny. Taki impuls w postaci nowego projektu jest więc niezbędnie potrzebny i otwiera także szanse dla lewicy. W uproszczeniu: potrzebna jest dobra demokratyczna i socjalistyczna alternatywa.
Dlaczego więc nie podpisałem listu? Świetne towarzystwo znakomitych sygnatariuszek i sygnatariuszy zachęca. Odpowiedź wymaga autotematycznego zmierzenia się z własną biografią – gdybym podpisał, byłbym po prostu hipokrytą. Owszem, projekt III RP wyczerpał się, a jego instytucjonalną słabość ujawnił PiS. Nie mogę jednak zapomnieć, że sam projekt III Rzeczypospolitej z dumą współtworzyłem i jest on ważnym elementem mojej dorosłej biografii. Realizował w dużym stopniu to, o co na swój sposób walczyłem – z reżimem PRL w latach 80. Ba, przez wiele lat bliska mi była dominująca, neoliberalna ideologia. Systematyczną rekonstrukcję spojrzenia na świat rozpocząłem wraz z pracą nad „Zatrutą studnią”, która była próbą zrozumienia świata po 11 września 2001 r.
III RP skończyła się. Czy jednak trzeba ją przekreślać w trybie rewolucyjnym, potępiając w czambuł jej instytucje i elity? Zbyt wiele w takim podejściu ahistorycznego esencjalizmu, sugerującego, że w toku ćwierćwiecza powstał zamknięty system, by nie użyć określenia: układ. Wolę analizy historyczne uwzględniające, jakie rozwiązania były możliwe w konkretnych momentach. Będzie jednak jeszcze okazja do dyskusji i ocen, faktem bezsprzecznym jest, że projekt III RP nie był dość inkluzywny. I rzecz nie tylko w wykluczeniu słabszych, tylko szerzej – w niezdolności do instytucjonalnego włączenia np. potencjału ludzi młodych, z ich kompetencjami (o czym pisałem w „Buncie Sieci”).
Rozumiem, że nowy projekt dla swej tożsamości potrzebuje symbolicznego ojcobójstwa, zerwania. Ale w sensie historycznym zerwanie to jest faktem – PiS zaorał III RP, zostawił spaloną ziemię i nawet weto prezydenta Andrzeja Dudy powstrzymujące na chwilę skutki lipcowego zamachu stanu nie unieważnia tego faktu. Jeśli ktoś jeszcze tego nie dostrzega, to ma problemy ze swoimi zdolnościami poznawczymi. I oczywiste jest, że restauracja jest niemożliwa, zwłaszcza po tym, co wydarzyło się na polskich ulicach w ostatnie dni. Stawką jest więc przyszłość, a ta zależy od zdolności do zbudowania Rzeczypospolitej tworzonej na zasadzie radykalnej inkluzji (przedstawiałem taką wizję kilka lat temu na festiwalu Nowego Obywatela w Łodzi), a więc włączającej także doświadczenie elit III RP.
Tak, inna Rzeczpospolita jest możliwa. Budowana na ciągłości historycznego doświadczenia. Jej symbolem, wszak to rok rocznicowy, może być Tadeusz Kościuszko, pierwszy w Polsce praktyk radykalnej inkluzji.