Walka o Teatr

Zdjęcie z zapowiedzi wydarzenia „Obronimy Teatr Powszechny przed narodowcami” na Facebooku

Wojna o teatr jest kontynuacją polityki innymi środkami – stwierdziłby Carl von Clausewitz, przyglądając się współczesnej Polsce. W nadchodzący weekend może dojść do kolejnej bitwy – na praskim brzegu Wisły broni się Teatr Twierdza Powszechny.

Atak na warszawski Teatr Powszechny wywołała „Klątwa” w reż. Olivera Frljicia. Żaden spektakl, nawet chyba „Gologota Picnic”, nie spowodował takiej dyskusji w mediach i przestrzeni politycznej, więc nie będę przypominał istoty sporu. „Golgota” została prewencyjnie odwołana podczas Festiwalu Malta w 2014 r., co wywołało niezwykłą reakcję: została pokazana w formie wideo lub przeczytana w wielu miastach Polski. W większości tych miejsc organizowane były protesty i manifestacje poparcia.

„Klątwa” grana jest tylko w Powszechnym i tu podczas kolejnych spektakli kumuluje się energia sprzeciwu. Dziś (piątek, 26 maja) kolejna odsłona repertuarowa „Klątwy”. I zapowiedź kolejnych zamieszek organizowanych przez skrajnie prawicowe bojówki. Oraz apele o obronę praskiej teatralnej twierdzy. Bo Powszechny zaczyna urastać do rangi symbolu walki o artystyczną wolność, dla której coraz mniej w Polsce zrozumienia.

Problem nie tylko w tym, że wolność ta należąca do pakietu konstytucyjnych wolności i praw tak jak cały ten konstytucyjny pakiet w niewielkim jest poważaniu rządzącej większości. Gorzej, że wolność ta może stać się zakładnikiem politycznej walki z ową rządzącą większością. Bo stawką tej walki jest przeciągnięcie na stronę jedynej w tej chwili siły politycznej zdolnej zagrozić PiS, czyli PO. A dla większości tego elektoratu „Klątwa” jest barierą nie do przejścia.

Kolejna bitwa o Powszechny nie będzie więc starciem przyjaciół tego teatru z bigotami wzywającymi do walki o „świętą wiarę katolicką” i zapowiadającymi gotowość użycia przemocy. Chodzi o wynik całej wojny, której terenem stał w Polsce teatr i, szerzej, kultura. W tej wojnie nie ma prostego podziału na my (niechętni obecnej władzy) i oni (władzę popierający). Teatru Polskiego we Wrocławiu nie zniszczył PiS, tylko samorząd województwa, czyli koalicja PO i PSL. Paweł Wodziński nie będzie kierował Teatrem Polskim w Bydgoszczy nie na mocy decyzji ministra kultury, tylko władz miasta.

Na konto ministra kultury zapisać należy to, że Jan Klata nie będzie dłużej kierował Starym Teatrem w Krakowie. Odebranie sceny Klacie to pół biedy, cała bieda polega na tym, Starym Teatrem będzie kierował. Do osiągnięć ministra dorzucić należy wszystkie pośrednie i bezpośrednie formy cenzury, od próby zdjęcia z afisza „Śmierci i dziewczyny” we Wrocławiu, przez atakowanie „Klątwy”, po szykany wobec tegorocznej Malty za to, że jej kuratorem jest Oliver „Skandalista” Frljić.

Wyraźnie jednak widać, że dziś linia głównego politycznego podziału nie jest zgodna z podziałem, jaki widać w kulturze. To oczywiście zmniejsza czytelność politycznej polaryzacji i jednocześnie utrudnia życie ludziom kultury. Bo nie mogą być nigdy pewni, jak zachowają się politycy: czy pryncypialnie, jak dotychczas Hanna Gronkiewicz-Waltz broniąca wolności sztuki w granicach prawa jako jednej z form obrony wartości konstytucyjnych, czy koniunkturalnie, podług sondaży i emocji elektoratu oraz własnych estetycznych gustów.

Paradoksalnie ten rozjazd między mapą podziałów w polityce i kulturze jest błogosławieństwem, bo pokazuje, że jeszcze nie całe życie w Polsce uległo rozszczepieniu zgodnie z logiką polaryzacji politycznej, nad którą dziś najwyraźniej fruwa duch Carla Schmitta. Partie opozycyjne, zwłaszcza PO, muszą rozstrzygnąć, do jakiego stopnia proponowana przez nie polityka jest sferą wartości, a do jakiego skuteczności. Lub wprost: muszą zdecydować, jakie wartości mają ich politykę organizować, wartości demokracji liberalnej czy nieliberalnej. Faustowski zakład, że dla potrzeb walki z antyliberalnym rządem warto zawiesić liberalne wartości, by do nich wrócić po odbiciu władzy, jest kuszący, ale niebezpieczny, bo może prowadzić do trwałego zwycięstwa projektu PiS, czyli faktycznej śmierci liberalnej demokracji w Polsce.

Problem mają ludzie kultury, bo też zaczynają dostrzegać złożoność sytuacji. Z jednej strony widzą, że z obecną zideologizowaną władzą się nie dogadają na innych niż tej władzy warunkach. Ale też zaczynają zdawać sobie sprawę, że z punktu widzenia kultury i jej przyszłości nie jest ważna jedynie zmiana władzy, tylko wartości, jakie tej zmianie będą towarzyszyć.

Polska jest dziś krajem wojen kulturowych. Polityczna instrumentalizacja kultury może jednak doprowadzić do prawdziwej wojny o kulturę. A wszystkie wojny rządzą się wspólną logiką, o czym przypomniał René Girard, odczytując w XXI w. na nowo Clausewitza: uruchamiają mimetyczną pasję przemocy, nie tylko symbolicznej, z tendencją do eskalacji, aż do wyczerpania lub wyniszczenia adwersarzy.