Re:Publica. Świat przeorany bitami
Wybór Emmanuela Macrona na stanowisko prezydenta Francji nieustannie witany jest słowem nadzieja. Użyła go nawet Angela Merkel, gratulując Francuzowi zwycięstwa.
39-letni, najmłodszy w historii szef Republiki Francuskiej, dziś mocarstwa atomowego, rzeczywiście stwarza wrażenie, że lepiej rozumie wyzwania współczesnego i przyszłego świata. O ich złożoności można się przekonać na berlińskiej konferencji Re:Publica. Główna oś Re:Publiki to rewolucja cyfrowa i jej konsekwencje dla wszystkich sfer życia. Konferencja jest gigantyczna (warto zaznaczyć, że wśród otwierających konferencję mówców wystąpiła Katarzyna Szymielewicz z Panoptykonu), równolegle toczą się dyskusje w kilkunastu ścieżkach tematycznych. Trzeba więc wybierać. Te, które wybrałem, były dla mnie odkryciem – chyba po raz pierwszy miałem okazję słuchać dyskusji rzeczywiście krytycznych, tzn. takich, w których znawcy tematu nie ślizgali się po powierzchni albo wychwalając kolejną falę demokratyzacji za sprawą mediów społecznościowych, albo wieszcząc koniec demokracji za sprawą Facebooka.
Tak, pojawiły się wszystkie krążące w obiegu pojęcia: fake news, aktywność botnetów w kreowaniu obiegu informacyjnego, filter bubbles, algorytmy, smart city, inwigilacja, profilowanie, dezinformacja. Pojęcia te jednak nabierały zupełnie innego sensu, gdy zaproszeni przez Re:Publikę goście poddawali je rzetelnej analizie. Niezwykłe wrażenie zrobiła Francesca Bria z Barcelony opowiadająca o wykorzystaniu technologii w trwającej w mieście rewolucji, jaka się rozpoczęła wraz z wyborem Ady Colau na stanowisko burmistrzyni miasta.
Bria świadomie unikała pojęcia Smart city jako nic nieznaczącego hasła kierującego uwagę w stronę technologii. Tym czasem „niemożliwa jest rewolucja cyfrowa bez rewolucji demokratycznej”. To znaczy najpierw trzeba zmienić funkcjonowanie miasta w wymiarze politycznym, a nie na odwrót, jak często radzą konsultanci firm IT. Partycypacja, współdecydowanie, zaangażowanie – to są kluczowe parametry funkcjonowania miasta w wymiarze obywatelskim, technika musi być im podporządkowana i oczywiście może bardzo pomóc. Jeśli np. dane miejskie będą traktowane jak commons, dobro wspólne, a nie źródło zysku.
Martwej demokracji technika nie ożywi, żywej demokracji może pomóc, zwiększając efektywność procesów zarządzania i współzarządzania miastem. Tylko że aby tak się z kolei stało, technika nie może być traktowana jedynie jak aplikacja do wdrożenia przez specjalistów, tylko jej wdrożenie musi wynikać ze sposobu myślenia wszystkich zaangażowanych w procesy miejskie. Miód na serce po latach pisania i mówienia w różnych miejskich gremiach, że miasto jest tak mądre jak jego mieszkańcy, a nie wdrożone technologie.
Miasto to był jeden z punktów odniesienia. Inny, powtarzający się w kilku punktach programu, dotyczył stanu sfery publicznej po kolejnej, tym razem cyfrowej transformacji. Czy mamy już do czynienia z „automatyczną sferą publiczną” – zastanawiał się Frank Pasquale. Tzn. czy obiegiem informacyjnym i kształtowaniem opinii całkowicie rządzą już algorytmy? Co gorsza, algorytmy coraz bardziej złożone, których działanie coraz trudniej zrozumieć. (Doskonale tę złożoność pokazała sesja o mapowaniu algorytmicznego imperium Facebooka, jej podkręconą powtórkę będzie można obejrzeć w przyszłym tygodniu we Wrocławiu podczas Biennale Sztuki Mediów Wro).
Znowu: główne pytanie nie dotyczy techniki, tylko polityki. W którymś momencie neoliberalna doktryna podpowiedziała, by przestać regulować przestrzeń mediów elektronicznych. Doktryna samoregulacji w dobie oligopolu Facebooka i Google przekształciła się w świat, w którym o tym, co dobre, a co złe w obiegu informacji, decyduje kilka korporacji kierujących się niejasnymi regułami poza jedną: regułą maksymalizacji akumulacji kapitału. Czy jesteśmy jeszcze w stanie odzyskać społeczną kontrolę nad tą rzeczywistością?
Zdaniem Pasquale wszystko zależy od tego, w jakim stanie jest obecnie sfera publiczna: czy bliżej jej do ideału Habermasowskiego czy do modelu Schmittiańskiego. Ten pierwszy zakłada, że komunikujemy się po to, żeby się porozumieć. Ten drugi zakłada, że sfera komunikacji to sfera walki. Jeśli jeszcze potrafimy się porozumiewać, jesteśmy w stanie odzyskać kontrolę. Jeśli już tę zdolność straciliśmy…
Odpowiedź nie jest oczywista, o czym przekonała pasjonująca sesja z udziałem Garry’ego Kasparowa i Claudio Guarnieriego. Wiemy coraz więcej o mechanizmach dezinformacji, propagandy, manipulacji i hackowania demokracji, znamy coraz lepiej techniczne uwarunkowania umożliwiające różne kampanie wpływu na życie polityczne. Po Brexicie i wyborach w Stanach Zjednoczonych wydawało się, że jakiś Rubikon został przekroczony, demokracja, jaką znaliśmy, się skończyła. Dziś wiemy, że owszem, ale nie oznacza to końca demokracji.
Przestańmy tylko traktować poważnie takich ludzi jak Putin – to tyraniątka, które drżą o swą władzę, bo nie mają nic poza nią. Są silni naszą bezsiłą. Gdy jednak potrafimy się zaangażować, możemy odzyskać kontrolę: wybory w Holandii, wybory we Francji pokazały, że to nie Putin kształtuje rzeczywistość, choćby bardzo chciał. To, o czym mówiła Francesca Bria, w wymiarze miejskim Kasparow odnosił do ogólnospołecznego. Nie bójmy się ani Putinów, ani współczesnych królów Ubu, ani techniki. Ciągle mamy i możemy mieć kontrolę. I jak spuentował Guarnieri: ciągle jeszcze nie mamy prze…bane. Tylko porzućmy dyrdymały o naprawie demokracji przez technikę, jak chore pomysły głosowania przez internet.
Demokracja wymaga wysiłku i zaangażowania, a nie ułatwień. Nigdy nie będzie jak ciepła woda w kranie. Działa dopóty, dopóki porusza ciała zdolne wystąpić w jej obronie w przestrzeni publicznej, w tak choćby minimalnym wymiarze jak osobisty udział w wyborach. Na koniec więc pytanie: czy Emmanuel Macron, a przed nim Justin Trudeau w Kanadzie, to właściwa odpowiedź na opisane wyzwania?