Polka potrafi, czyli mamy Rewolucję

No to mamy rewolucję. Mamy rewolucję kulturową, jak chciał Jarosław Kaczyński, ale nie taką, jakiej chciał. Bo rewolucji nie da się ogłosić na konferencji, rewolucja jest wydarzeniem, które zaskakuje i którego nie sposób przewidzieć, choć gdy już do niego dojdzie, zaskakuje swoją oczywistością. Efektem, prędzej czy później, będzie rewolucja polityczna.

Nie będę konkurował z Joanną Szczepkowską, ale jestem przekonany, że warto zapisać 3 października 2016 r. jako początek nowej epoki. Na Czarny Poniedziałek można patrzeć jak na wybuch zbiorowego gniewu kobiet przeciwko próbie ograniczenia ich podstawowych praw. Kobiety ubrały się na czarno, zebrały się, pokrzyczały i rozeszły do domów. Można skwitować, jak Witold Waszczykowski, że Polska ma ważniejsze problemy. Car Mikołaj II w dzień, w którym wybuchła Rewolucja lutowa, zanotował w dzienniku, że poza herbatą o zwykłej porze nic ważnego się nie wydarzyło.

Ja jednak, ciągle mając w pamięci tę kobiecą wielość na placu Zamkowym (a przecież było to jedno z wielu miejsc protestu), nie mogę nie wrócić do tekstu, jaki napisałem w POLITYCE dokładnie sześć lat temu, w październiku 2010 r. Stawiałem w nim tezę, opierając się na wynikach różnych analiz, że świat męskiej dominacji kończy się ze względów strukturalnych. Po prostu nie ma już żadnego uzasadnienia ze względów gospodarczych, politycznych, kulturowych. Poniżej ostatni fragment, w którym przywołuję mojego ulubionego socjologa, Alaina Touraine’a:

Tożsamość społeczną i status robotnika określała jego praca. Człowiek współczesny tworzy swoją tożsamość samodzielnie i składają się na nią takie elementy, jak wybór kuchni, internetowego serwisu społecznościowego, filmów, muzyki, ubioru, praktyk seksualnych. To świat, w którym męska dominacja nie ma już ani uzasadnienia, ani sensu. Touraine twierdzi, że nadchodzi świat kobiet, co nie oznacza jednak, że nadchodzi epoka żeńskiej dominacji. Francuski socjolog rozwija swoją tezę w kolejnym dziele „Świat kobiet”. Touraine’a interesowały sposoby, w jakie kobiety konstruują swoją tożsamość. Badacza zaskoczyło, że zdecydowana większość ankietowanych na pytanie: kim jesteś?, odpowiadała: jestem kobietą, czyli jestem samodzielnym, autonomicznym podmiotem, sprawującym kontrolę nad swym losem, ciałem i seksualnością.

Ta nowa samoświadomość kobiet przekracza tradycyjny podział świata społecznego, w którym główną oś podziału tworzyła płeć. W haśle: „dziecko, jeśli zechcę i kiedy zechcę”, wyraża się sprzeciw wobec określania tożsamości kobiety przez biologiczny wymiar jej egzystencji. Płeć nie istnieje, istnieje człowiek, jednak nie abstrakcyjny – z rewolucyjnej „Deklaracji praw człowieka i obywatela”, lecz konkretny, który sam tworzy swoją indywidualną i społeczną tożsamość. To zdaniem Touraine’a, zaczątek nowej kultury mającej przeobrazić świat.

Wczoraj właśnie ta nowa podmiotowość ujawniła się, ucieleśniła na ulicach polskich miast. Potrzebny był do tego ekstremalny impuls, jakim stał się projekt ustawy antyaborcyjnej. Lecz przecież nie o tę ustawę chodzi, stała się ona katalizatorem świadomościowego procesu polegającego na odkryciu wartości własnej godności i zrozumieniu ceny, jaką byłaby jej utrata. Ceny, której nie usprawiedliwiają żadne racje. Ceny tak wysokiej, że popchnęła kobiety do działania, do zajęcia przestrzeni publicznej i zamanifestowania swojej podmiotowości.

Manuel Castells w „Sieciach nadziei i oburzenia” opisuje alchemię niezwykłego procesu, gdy właśnie indywidualny gniew przeradza się w wolę działania i zajęcia przestrzeni publicznej. Wspólna obecność w niej i wspólne emocje wytwarzają szczególną więź i płynącą z niej energię, która przekształca przestrzeń manifestacji w przestrzeń utopii – przestrzeń aktywnej nadziei, że alternatywa jest możliwa.

Do tego momentu mamy do czynienia z kulturowym etapem rewolucji, kiedy nowy podmiot odkrywa swoją obecność i zaczyna definiować sytuację i swoją tożsamość. Etap polityczny zaczyna się wówczas, gdy nadzieja, że alternatywa jest możliwa, przekształci się w świadomość, że alternatywa jest konieczna i warta działania. Jak jednak ta alternatywa będzie wyglądać, nie sposób przewidzieć.

Czarny Poniedziałek, wielki protest Polek, ma znaczenie nie tylko lokalne. Na całym świecie w odpowiedzi na strukturalny kryzys następuje konsolidacja sił reakcji, pragnących przywrócić i zachować struktury władzy, tożsamości i przemocy, oparte na męskiej dominacji. Joan Smith w „Guardianie” pisze o powrocie mizogini do sfery publicznej:

Woman-hating has come roaring back, borne on a tide of recession, economic uncertainty and religious extremism. In this country, we have just witnessed misogyny in its “jokey” form, prompted by May’s arrival at No 10 Downing Street. “Heel, Boys” declared the Sun, showing a pair of kitten heels trampling on the heads of six of her most senior colleagues. Haven’t you got a sense of humour, love? It revived memories of an old trope of Margaret Thatcher as the Conservative party’s dominatrix, confirming that some people cannot see a woman assuming power without thinking of men being humiliated.

Polki pokazały, że systemowej, reakcyjnej mizogini są gotowe się przeciwstawić. Teraz czas, by zaproponowały alternatywę, dopełniając rewolucję, jaką zaczęły i poprowadziły, a z jakiej zostały wypchnięte przez mężczyzn. To oczywiście rewolucja Solidarności. Polskie kobiety wypchnięte z tej najpiękniejszej w drugiej połowie XX wieku opowieści o godności i wolności wracają dziś jako autonomiczny podmiot historii. Oby nie zabrakło im wyobraźni, energii i odwagi w rozmontowywaniu skretyniałego i sklerotycznego systemu.