Gdy dzieje się historia. Brytyjskie referendum
Choć wiem, że nie będę oryginalny, odwołam się do Churchilla. Od wyboru tak niewielu zależy los tak wielu – Brytyjczycy zdecydują dziś nie tylko o przyszłości swojego kraju, ich referendum będzie mieć kluczowe znaczenie dla przyszłości Unii Europejskiej, a przez to także dla kształtującego się nowego ładu światowego. Niezależnie jednak od wyniku świat i tak nie będzie już taki sam jak przed referendalną kampanią.
Ta kampania doskonale wpisała się w procesy, jakie obserwujemy na całym świecie. Nawet w najstabilniejszych demokracjach, jak Wielka Brytania i Stany Zjednoczona, zmienia się scena polityczna, do głosu dochodzą demagodzy bez skrupułów łamiący wszelkie reguły przyzwoitości, by osiągnąć swój cel. Byli zawsze, ale na marginesie, dziś mają szansę nawet na prezydenturę w Stanach Zjednoczonych.
To nie chwilowe emocje, już kilka lat temu brytyjscy socjologowie pokazywali, jak bardzo rzeczywistość polityczna w ich kraju odkleiła się od zmieniającej się rzeczywistości społecznej. Partie polityczne powstałe w innej epoce coraz słabiej reprezentują interesy nowej struktury społecznej, co wykorzystują nowe siły, jak UKIP Farage’a. System polityczny nie odpowiada jednak, dostosowując się do wiedzy przedstawianej przez socjologów, lecz pod wpływem wstrząsów. Dla Partii Pracy takim wstrząsem okazały się klęska wyborcza, która wyniosła do przywództwa Jeremy’ego Corbyna.
Referendum, niezależnie od wyników, będzie też takim wstrząsem, a najlepszym dowodem śmierć Jo Cox, która pokazała, jak wysoko poszybowały polityczne emocje. Bo i stawka jest wysoka: przyszłość Unii Europejskiej i Unii Brytyjskiej. Ale wszystkie te rozważania powtarzały się wiele razy.
Głównym paliwem brexitowców było straszenie imigrantami, co w wariancie brytyjskim oznacza głównie straszenie przybyszami z Europy Środkowej i Wschodniej. W ocenie takich polityków jak Nigel Farage Polacy Litwini lub Rumunii należą do innej sfery kulturowej i są bardziej obcy niż kolorowi mieszkańcy krajów Commonwealthu. To powinna być pouczająca lekcja dla zwolenników tezy o „naturalnej” bliskości nas i „prawdziwych” Brytyjczyków wynikającej z białego koloru skóry i chrześcijańskich korzeni.
Przy okazji ujawniła się cała słabość nowej polskiej polityki zagranicznej opartej na strategicznym, jak pamiętamy, sojuszu z Wielką Brytanią. Brytyjska kampania referendalna pokazała, jak absurdalna była ta redefinicja sojuszy, bo nie łączą nas z Londynem szczególne interesy. Bo nasz interes to jak najsilniejsza Unia Europejska, a więc współpraca z tymi, którzy mają na przyszłość Unii największy wpływ.
Niedawny sondaż „Rzeczpospolitej” pokazał, że Polacy lepiej to rozumieją niż architekci polskiej politycy zagranicznej, bo jako najważniejszego sojusznika Polski wskazali Niemcy.