25 lat Pogranicza
Ośrodek Pogranicze nie raz już gościł w „Antymatriksie”.
Z perspektywy Warszawy Krasnogruda i Sejny to koniec świata. Tam na miejscu perspektywa zmienia się jednak, przygraniczne peryferie przekształcają się w omphalos mundi, pępek świata, gdzie dzieją się rzeczy, dla których warto ruszyć się z Wilna, Warszawy, Londynu.
To zasługa twórców Pogranicza, Małgorzaty i Krzysztofa Czyżewskich oraz Bożeny i Wojciecha Szroederów. Ćwierć wieku temu ruszyli w swoją podróż na Wschód, by osiedlić się na Sejneńszczyźnie i zbudować instytucję kultury ważną i rozpoznawalną nie tylko w Polsce.
Ćwierćwiecze Pogranicza pokazuje, że prowincja nie musi być prowincjonalna. Prowincjonalność to nie kwestia geografii, tylko stan umysłu polegający na tym, by swój prowincjonalny status uwznioślać jako pretekst do zamknięcia zarówno na odmienność, inność, jak i uniwersalizm głębokiej kultury. Perspektywę „Pograniczników” dobrze przedstawia tekst Krzysztofa Czyżewskiego opublikowany w białostockim wydaniu „Gazety Wyborczej”:
Tworząc z gronem przyjaciół ze środowiska teatru awangardowego zespół „Pogranicze”, od początku – czyli od roku 1990 – musieliśmy zmierzyć się z nieprzystawalnością myślenia o kulturze i warsztatu artysty do pracy, która była przed nami do wykonania. Naszym zadaniem nie było bowiem kontynuowanie kultury wolnościowej, podziemnej i alternatywnej z poprzedniej, PRL-owskiej epoki. Nie zamierzaliśmy bronić polskości na kresach ani też budować jakiejkolwiek innej twierdzy obronnej. Wiele zrobiliśmy dla i wspólnie z rozmaitymi mniejszościami i ludźmi odmiennymi ze względu na swój język, wyznanie, narodowość, wiek, status społeczny czy obyczajowość, ale również i to nie stanowiło trzonu naszej pracy.
Chcieliśmy budować międzyludzką i międzykulturową „tkankę łączną”, tu i teraz, w konkretnych społecznościach, na bolesnych pograniczach, pełnych pozrywanych mostów, traumatycznych pamięci i zadawnionych konfliktów, odrębnych mitologii narodowych i raniących sąsiadów mitów wolnościowych. Oczywiście, że często przychodziło nam przełamywać różne tabu, zmagać się z uprzedzeniami i różnymi formami ideologicznego zniewolenia, a więc działać na polu poszerzania wolności i niezależności kultury. Ale też nigdy na tym nie poprzestawaliśmy. Nie robiliśmy akcji w miasteczku typu performance czy festiwal, po czym jechaliśmy do kolejnego miasta albo na inny festiwal.
Pozostaliśmy tu na zawsze, a w związku z tym istotne dla nas były więzy międzyludzkie, to, co staje się następnego dnia po wieczorze z poezją czy muzyką, w długim trwaniu, co jest kultywowane i rozwija się w procesie, co osadza w życiu esencję.
Tak rozumieliśmy kontynuowanie dzieła „Solidarności” po 1989 roku. Naszym imieniem odpowiadającym etosowi solidarności było „pogranicze”, obejmujące całą wspólnotę, z granicami przebiegającymi w jej wnętrzu i mostami niezbędnymi jej do życia.
Zanurzenie w lokalności, praca z tożsamością i pamięcią konkretnego miejsca nie muszą ograniczać, zamykać, przeciwnie – są warunkiem możliwości dialogu, bo odniesienie do konkretu, realnego, bolesnego często doświadczenia, czyni ten dialog autentycznym.
Prowincjonalna lokalność może być źródłem kultury ksenofobicznej, jest też warunkiem uniwersalistycznej kultury solidarności:
Naturalnym środowiskiem rozwoju kultury solidarności są mikrokosmosy „globalnej wioski” – kręgi międzyludzkiego obcowania, bliskie ojczyzny, małe miasteczka i regiony, dzielnice metropolii i sąsiedzkie podwórka, fawele i getta. To tam właśnie, w intymnych przestrzeniach wspólnoty, gdzie budują się albo też najbardziej zostają poranione ludzkie więzi, na pograniczach kontrastujących ze sobą światów, znajduje się dzisiaj linia frontowa, a więc również awangarda sztuki współczesnej.
Szczęśliwie takich miejsc i instytucji jak „Pogranicze” jest w Polsce więcej – tworzą wyspy sensu i kultury solidarności, budują nie tylko tkankę łączną w coraz bardziej pokawałkowanym społeczeństwie, lecz tworzą także kulturowy system immunologiczny. To on właśnie jest najlepszą ochroną przed wirusami ksenofobii i kultury nienawiści, które próbują opanować w przestrzeń publiczną.