Panamski przeciek. Nic wielkiego, nic nowego

PanamaPanamski przeciek (Panama Papers) stał się okazją dla światowych mediów, że żyją i potrafią kąsać. Rzeczywiście, ogrom dziennikarskiej pracy robi wrażenie. Przetworzyć 2,6 terabajta danych zawartych w milionach dokumentów – to robi wrażenie.

Wrażenie robi zdolność do współpracy ponad stu redakcji (z Polski „Gazety Wyborczej”) i ICIJ, Międzynarodowego Stowarzyszenia Dziennikarzy Śledczych. Z ich pracy dowiedzieliśmy się, kto jak z możnych tego świata kombinuje, żebyśmy tego nie widzieli ani nie widzieli, jakimi obracają pieniędzmi. Towarzystwo doborowe: Władimir Putin, Petro Poroszenko, Paweł Piskorski, ojciec Davida Camerona i wielu, wielu innych. W to wszystko zamieszane najzacniejsze korporacje i instytucje finansowe w ramach CSR pokazujące, że uprawiają kapitalizm z ludzką twarzą.

Szokujące? Wcale. Nie dlatego, że jestem cyniczny. Dlatego, że to nic nowego. ICIJ w 2013 r. opublikował wyniki innego wielkiego śledztwa, z którego wynikało, że „grube ryby”, zarówno oligarchowie z państw autorytarnych, jak i elity państw demokratycznych, trzymają w rajach podatkowych kwoty rzędu 30 bln dolarów. To coś jak dwukrotny PKB Stanów Zjednoczonych.

Zanim jednak swe rewelacje opublikowało Stowarzyszenie Śledczych, sprawą zajmował się w pojedynkę William Brittain-Catlin związany z BBC. W 2005 r. opublikował książkę „Offshore: The Dark Side of Global Economy”, gdzie pokazywał mechanizmy chowania kasy jako systemowe cechy neoliberalnego kapitalizmu. Jego tropem poszedł znakomity socjolog John Urry i napisał książkę „Offshoring”, opublikowaną w 2014 r. (wydana po polsku przez PWN).

Urry uogólnia doświadczenia takich „skandali” jak wyciek panamski, pokazując, że nie ma w nich nic zaskakującego. Są współczesnym przejawem walki klasowej, której pierwszym elementem był rozkład systemu państwa dobrobytu przez elity kontrolujące światowe zasoby kapitału, słynny 1 proc. Neoliberalizm, który nastał w krajach rozwiniętych po państwie dobrobytu, polega na abdykacji państwa z efektywnej kontroli przepływów kapitału i pieniądza. W praktyce oznacza to swobodę inwestycji, ale także gigantyczną szarą strefę, w której chowają swe pieniądze korporacje i ludzie. To integralna cecha globalizacji w paradygmacie neoliberalnym, a nie patologia, przekonuje Urry.

Jeśli ma rację, a panamski przeciek zdaje się potwierdzać słuszność tez sędziwego socjologa, to oznacza, że nie wystarczy samo ujawnienie skandalu, bo nawet wskazanie kilku kozłów ofiarnych nie zmieni systemu.

Istotniejsze pytanie: czy wiedząc to, co pokazali Brittain-Catlin, ICIJ, Urry, teraz konsorcjum pracujące nad panamskim przeciekiem, jesteśmy gotowi zmobilizować się, by zmienić system i wprowadzić silniejsze mechanizmy społecznej i politycznej kontroli przepływów finansowych? Dotychczasowe skandale nie doprowadziły do takich zmian. Dlatego też spodziewać możemy się kolejnych przecieków, kolejnych śledztw i kolejnych skandali, rosnąć tylko będą zgromadzone w rajach podatkowych kwoty.

Jak pisał Bertold Brecht w „Operze za trzy grosze”: „Bo czym jest włamanie do banku wobec założenia banku?”.